rozdział 6 część 4

Siedzieli w jakiejś mordowni, nawet bez szyldu, zwykłe stalowe drzwi w brudnym zaułku. Otworzył im... no męska lamia im otworzyła. Luis nie wnikał jak to sie odmienia. Facet był ubrany w luźny mundur, obłędnie rudy i już z samego wyglądu małomówny. Spojrzał na rozczochranego mniej nieogolonego niż zwykle Dee zdziwiony. Nie uzyskawszy żadnej reakcji wskazał w głąb ciemnego przejścia i powiedział coś po francusku tonem wyjaśnienia.
Dee wzruszył ramionami i coś odpowiedział.
- Nie wiedziałem że znasz francuski - mruknął Luis. Gówno go to obchodziło, ale takie pierdoły pozwalały choć przez chwilę nie Myślec o Lucie.
- Renoir tak koszmarnie mówi w jakimkolwiek cywilizowanym języku, że to konieczność.
- Alee ssspohrro rhosumiem...
- Ale ja ciebie ni chuja - mruknął Dee odruchowo i wyminąwszy francuza skierował się do jednego ze stolików zrobionego jak wszystko tutaj ze skrzynek po broni i amunicji - ławy, stoły, nawet bar.
No i siedzieli przy jednym z takich stolików, ponuro pijąc wódkę, którą wraz z wielką miską orzeszków dla Maelle (co podać osłu nie wymyślił) postawił przed nimi Renoir zanim z powrotem usiadł za barem. Podgryzał teraz co mu w ręce wpadło i obserwował dziewczynę. Wypełniała jakieś formularze wyjęte z przepastnej torebki, podczas gdy trzej mężczyźni pili bez rozmieniania się na drobne.
- To wszystko twoja wina - powiedział Dee patrząc ponuro na Luisa.
- Moja wina?! - Oburzył się wilkołak, chociaż nie bardzo wiedział o co chodzi.
- Twoja. Wszystko jest zawsze wina jebanych sierściuchów.
Za Dee stanął w tym momencie wilkołak rozmiarów El Grande. Ubrany w mundur polowy, mógł poszczycić się imponująca muskulaturą i zaiste zakazana mordą otoczoną szczeciną rudych włosów. Położył ciężką dłoń na ramieniu Dee, aż mężczyznę przygięło i zapytał uprzejmym tonem:
- Mówiłeś coś, kotku? – Zapytał z silnym obcym akcentem kojarzącym się z… irlandczykami?
Dee uderzył czołem w skrzynki robiące za blat.
- Zostaw Kongo, jest mi źle na świecie - jęknął płaczliwie.
Obok wilkołaka natychmiast pojawił się Renoir z zaniepokojoną miną.
Dee kichnął.
- Co się stało? - Zapytał Luisa Kongo.
- Sona cce go sapić - poinformowała Maelle.
Oczy Renoira przybrały kształt i wielkość spodków.
- O kurwa - mruknął wilkołak. - Słuchaj, kociak, a mógłbyś sobie iść? Nie chcę cię potem sprzątać z sufitu.
- Nie ma to jak najlepszy przyjaciel - mruknął Dee, wciąż z poziomu blatu.
- Słuchaj stary - zaczął Kongo siadając obok Dragana. - wojna była, nie takie rzeczy się robiło, ale- urwał pod spojrzeniem Maelle.
- Już wiem! - wykrzyknął Luis, pijany na tyle, by zgubić ostatnie 15 minut. Potknął się mentalnie, gdy utkwiły w nim spojrzenia pozostałej czwórki. El Grande i osioł byli zbyt zajęci łojeniem wódy. Zapaśnik wpadł w depresję po tym, jak niczego nie udało mu sie wyciągnąć z Jeńca W Szlafroku.
- Już wiem... - powtórzył Luis mniej pewnie.
- Już wiesz... - chórkiem zachęcili Dee i Kongo.
- Już zapo-
- Jeśli zaraz powie, że zapomniał, to mu przypierdole - warknął Dee.
- Już wiem, gdzie ją widziałem!
- Olgę? - Zdziwił się Renoir.
- Tą chudą w szarym.
Kongo i Renoir wymienili nierozumiejące spojrzenia.
- U psychiatry!
- A co ty robiłeś u psychiatry? - Spytał Dee marszcząc brwi. Luis wyraźnie się zmieszał:
- Tak tylko... przechodziłem.
- Monthy Python and the Holly Grail - Dee odruchowo rozpoznał cytat. - I co z tego?
- No, możesz porozmawiać z Olgą... - zakończył niepewnie zmieszany spojrzeniami mężczyzn.
Renoir wykonał długimi chudymi palcami kilka znaków na odpędzenie złego.
1 Response
  1. Unknown Says:

    Moje podsumowanie brzmiałoby tak: nijaka fabuła, ale dość dynamiczny dialog, a przez to i cały opis sytuacji.
    Gratuluje pomysłowości.


    Obserwatorzy