rozdział 4 część 1 (by Kaar_a)

Obudziła się popołudniu, gdy słonce powinno powoli zmierzać ku zachodowi. Komórka brzęczała na biurku niczym osa. Wstała powoli porzucając koc na podłodze.
- Słucham – powiedziała odbierając rozmowę. – Frank? – mówiła ziewając. – W zwykłym miejscu – odparła już całkiem rozbudzona jednocześnie szukając czegoś do pisania. – Rozumiem – westchnęła - jak się tam dostać? – padło pytanie, po czym szybko zaczęła zapisywać nazwy ulic. – W takim razie do zobaczenia o dziewiątej.
Rozmowa została przerwana a w słuchawce pozostał cichy jednostajny dźwięk. Lucie wpatrywała się w kartkę z nazwą spotkania. Była bardziej niż zainteresowana, bowiem Frank nie zadzwoniłby bez powodu, nawet z powodem, pewnie, też nie.
- Shanghai Boogie... – zdziwiła się trochę gdyż Frank nie gustował w boogie ani we wschodniej kulturze, choć domyślała się, iż lokal nie ma wspólnego z żadną z tych rzeczy. - W końcu wybrał go Frank – stwierdziła w końcu siadając przy biurku. Otwarła lodówkę i wyciągnęła resztę przygotowanego wcześniej napoju. Szklanka była zimna płyn zresztą tez, dzięki czemu przyjemnie ochładzał gardło. Popatrzyła na dłonie, z których znikło już zaczerwienienie jednak nie czuła się najlepiej, a już na pewno nie na nocne eskapady po mieście. Frank był jednym z wampirów którym ufała na tyle by wierzyć informacją które jej przekazuje choć miejsca spotkać jak do tej pory jakoś nie przypadły jej do gustu, tym razem również obawiała się co może zobaczyć tego wieczoru. Cieszyła się, iż ma trochę czasu do umówionego spotkania. Który postanowiła spożytkować na zapisanie wszystkich zapamiętanych informacji na temat jej zespołu. Z szafki obok, w której znajdował się sejf wyciągnęła po wpisaniu dwunastocyfrowego kodu dokumenty.
- Darkenwell - mruknęła biorąc pierwszy folder. – Lat trzydzieści sześć, a nie wygląda – mówiła do siebie. – zwiedziła cała policję łącznie z archiwum, ale tam też, bo nie chcieli – zapisywała obok posiadanych już informacji. – Innymi słowy, buntownik, nie coś więcej silny charakter, nie przestrzega reguł, żadnych – stwierdziła – w końcu zwinął samochód komendanta. – Nie przestrzega prawa. Postępuje jak chce i kiedy chce. Ciężko jest wpłynąć, choć powinien mieć czule miejsce – stwierdziła i zapisała „Znaleźć” zakreślając w kółeczko. – Nie lubi wilkołaków – znów zaznaczyła pytanie, które ją intrygowało. – Nic nie wiadomo o rodzinie, co jest dość dziwne... – westchnęła. – Uczył się do lat piętnastu później brak danych – westchnęła. – Co robiłeś panie Darkenwell przez tych kilka lat – zaczęła się zastanawiać gryząc długopis. – Jak to na ciebie wpłynęło... Wzmocniło czy osłabiło charakter? Może pod tą bezczelna skorupą kryje się wystraszony kociak, który pokazuje tylko pazurki... Tylko dlaczego o panu jest tak mało informacji, nawet w bazie... – westchnęła podpierając głowę na dłoniach.

Lucie starannie zapisywała wszystkie swoje spostrzeżenia na oddzielnych kartkach skupiając się tak samo na każdym z członków załogi. Jedynie przy wilkołaki zaznaczyła kilka notek na zielono oznaczających kolejne pozycje książkowe, które pragnęła sobie przypomnieć. Chciała nawet zadzwonić do domu i zapytać się ojca jednak obawiała się, iż po kilku minutach zrobi z jej mózgu paćkę, które nawet psom nie dano by do jedzenia. Westchnęła myśląc o ojcu, który był nie tylko powodem jej wyprowadzki z pięknego domu pod miastem, ale i wstąpienia do policji. Żadnego z tych wyborów nie żałowała jednak powoli zaczynała się obawiać, iż może zacząć.
Komórka ja przestraszyła, gdy zaczęła niespodziewanie wydawać nieznane dźwięki. Dopiero po chwili przypomniała sobie o budziku, który nastawiła by się nie spóźnić na spotkanie z Frankiem. Podeszła do stojącej szafy, która różniła się od pozostałych tym, iż znajdowały się w środku zapasowe rzeczy Lucie, ale to strój „Na miasto” wyciągnął go z póki, na której leżał od czasu, gdy przyszła do komendy. Szybko się rozebrała i ubrała z powrotem. Z dna szafy wyciągnęła czarny pasujący do stroju plecak. Wrzuciła tam część rzeczy jak i swoje dokumenty, nad którymi miała zamiar jeszcze popracować w domu. Ostatnia rzeczą, którą wyciągnęła był czarny kask. Plecak przerzuciła przez ramie i wyszła z biura kierując się ku windzie na szczęście tego dnia były chmury a słońce już właściwie zaszło. Zresztą w tej chwili mogło zaszkodzić tylko twarzy, gdyż resztę zakrywały skórzane dobrze dopasowane ubranie Odmachała kilku osobom, które zauważyły, iż wychodzi. Mark i Granow się uśmiechnęli na jej widok, jak zwykle odprowadzając ją wzrokiem do drzwi windy. Lubiła ich mimo to, byli prości i nieskomplikowani, łatwi do manipulacji, co już nie raz wykorzystała.. Zjechała na parking gdzie znajdował się jej środek lokomocji, czarny Hayabusa. Przeciągnęła ręką po profilu motocykla niczym kochanka po ciele ukochanego
- Dobrze ze nie wie o tobie ten kleptoman – stwierdziła zadowolona. – Skrzyżowanie piątej i Chopina no to się zbierajmy.
Wsiadła na motor i odpaliła go napawając się rykiem y czterocylindrowego silnika.
- Piękne – uśmiechnęła się zwijając włosy i zakładając kask.
Cieszyła się na samą myśl o przejażdżce, mimo tylu lat ciągle jej nie przeszła ta ekstaza i adrenalina, gdy pędzi przez miasto. Dodała gazu i z piskiem odjechała z parkingu kierując się na miejsce spotkania. Jednym z powodów, dla których została policjantką tu po nieskończonej liczbie przypadków i dostępie do najszerszej bazy danych, była możliwość jazdy tym cudem bez problemów o mandaty. Co było jej jedynym grzeszkiem, który odpuścili sobie już wszyscy, włącznie z komendantem i drogówką.
0 Responses

    Obserwatorzy