rozdział 3 część 5 (by hevs)

***
Dee ziewnął potężnie. Coś czuł, że nie dojedzie do domu w tym stanie.
- Kawa, tak. Dużo kawy. Dużo cukru. Tylko chwila, odstawie go kawałek dalej, kradziony… - przestawił motor dwa domy dalej i wrócił ziewając potężnie. Nie zwrócił zupełnie uwagi na wystrój pokoju, do którego go zaprowadził, tylko klapnął na wskazany fotel. Ziewnął.
- Dee – mruknął, bo nie zanosiło się, że Maelle go przedstawi.
- Lydia – przedstawiła się kobieta i wyszła gdzieś, chyba po rzeczona kawę właśnie.
- Kurwa… Prochy na alergię to czysty mrok i zło wcielone…
- Lubie ten sespuł. – Zauważyła ni stąd ni zowąd Maelle. Chyba nawet sama się zdziwiła, że to powiedziała. Nie na długo zresztą i wróciła do konsumpcji cukierków. W papierkach.
- Taa? Mój szwagier jest tam wokalistą… - Ziewnął.
Wróciła Lydia z dzbankiem kawy. Chciała coś powiedzieć, ale z fascynacją patrzyła, jak zarośnięty adorator Maelle wsypuje do niewielkiej filiżanki trzecią czubatą łyżeczkę cukru. Upił łyk, skrzywił się straszliwie i jęknął:
- Co za ohyda…
- To było tyle nie słodzić.
- Cukier to jedyny środek pozwalający to w ogóle wziąć do ust i nie zwymiotować. Jezu, jak to śmierdzi…
- Ile masz lat? – Zapytała Lydia ignorując jęki Dee.
- Trzydzieści sześć – mruknął siorbiąc.
- To nieźle się trzymasz – tu zrobiła maleńką pauzę by ponapawać się drgającą brwią mężczyzny. – I co, gustujesz w małolatach?
- Mówiłem, że jestem żonaty.
- I rozumiem, że jak już się znalazła taka co cię zechciała, to jesteś jej wierny?
- Czemu zaraz „jak już się znalazła”? Ja tylko nieogolony wyglądam na zwyrodnialca.
- Może właśnie dlatego – roześmiała się nie spuszczając z niego wzroku. W jej spojrzeniu było coś, co sprawiało, że człowiek czuł się niezręcznie. I wszystko zaczynało go swędzieć, chociaż to akurat mogły być skutki przebywania z śerściuchem. Chętnie by coś odpyskował, ale był zbyt nieprzytomny po lekach. Może faktycznie nie powinien brać dwóch naraz?
- A czym ty się w ogóle zajmujesz?
- Tym za co mi płacą.
- Hmm! – Brwi Lydii uniosły się zaskakująco wysoko – bierzesz od usługi, czy za godzinę? A masz może jakieś pakiety na całą noc?
Spojrzenie Dee przywodziło na myśl popiersie Bieruta. Betonowe popiersie.
- Nie no, w gruncie rzeczy to nawet miłe, że jedyne, o czym jesteś wstanie myśleć w mojej obecności to seks. A w ogóle to pracuję w piątym.
- Czyli łączą was [b]stosunki[/b] zawodowe… A w czym się specjalizujesz?
- W zaklinaniu broni – skłamał gładko. No co, też mu nieźle wychodziło…
- O, zaklinacz! Gdzie studiowałeś? W kraju, czy zagranicą? W Getyndze może?
- Miałem szesnaście lat, jak mnie wzięli do Oddziału Uderzeniowego.
- Taki byłeś dobry?
- Ano – nie w zaklinaniu, ale to przecież szczegół…
Rozdzwoniła się jego komórka informując, że wódka jest dobra na wszystko.
- Tak? No, cześć kochanie… co? Sajgonki, a jutro pieczeń, tak. No a potem, to nie wiem, rybę może, co? Albo zapiekankę z pora… No… Co, no ja w robocie jestem… A ty w ogóle już wstałaś… Aha, no faktycznie, nie zwróciłem uwagi na to która jest godzina, tak, no to ja wracam, jasne, głodna jesteś, co? … Hehe, no ja wiem, wiem… Dobra, zaraz będę. – Rozłączył się. – Znikam, dzięki za kawę. Maell, widzimy się jutro w Doom… - zawahał się. Wyobraził sobie reakcje tamtejszej klienteli na Nathalie, albo Maelle – ee… lepiej w Shanghai Boogie, jakoś po zmierzchu. Którędy do wyjścia?
Kawa pomogła na tyle, że jego stan się już chyba nie pogarszał, ale postanowił wrócić jednak na piechotę, nie miał daleko, w gruncie rzeczy… a przynajmniej tak mu się wydawało. No ale miał czas żeby zadzwonić na komendę i przekazać jakiejś sekretarce, że ma powiadomić jego oddział o nowym miejscu spotkania.
0 Responses

    Obserwatorzy