rozdział 5 część 6 (by ześmiechem)

Telefon dzwonił.
Nieważne.
Z sąsiedniego pokoju dobiegały odgłosy towarzyszące pożeraniu jakichś starych papierów.
Patsy dobrze dogadałaby się z Maelle.
Cholera! Nieważne. Niech ten durny telefon przestanie dzwonić.
Nathalie zacisnęła mocniej powieki i po raz kolejny próbowała osiągnąć spokój.
Szurubururum. Ti Ti Ti Ti Ti!
Pokój się rozpływa. Nathalie się rozpływa. Wszechświat rozpada się na strumienie energii…
Dwie łapki zaczęły kopać ją w tyłek. Zerwała się gwałtownie.
W tym domu nie można nawet odpocząć. Poszła do mikroskopijnej kuchni i znalazła marchewkę. Może będzie miała chwilę spokoju jeżeli da zwierzątku coś do jedzenia. Jak tu zastanawiać się nad różowymi królikami, kiedy inny królik próbuje wykopać ją z mieszkania?
I jeszcze musi załatwić sprawę dokumentów. Coś jeszcze przy nich było, tylko za nic nie mogła przypomnieć sobie, co.
Nastawiła wodę na herbatę. Wzięła sobie marchewkę. Co ona miała zrobić?
Ach tak. Szczepienie.
- No chodź, skarbie – zaświergotała radośnie, chwytając królika i pakując go do wielkiego pojemnika na koty.
Wzięła pojemnik pod pachę, zamknęła drzwi i poszła.

W poczekalni był tłok. Jakaś kobieta zajmowała dokładnie trzy krzesła – no, nie sama. Ale każdy kotek musi mieć miejsce żeby się położyć. Wyglądał to całkiem sympatycznie, tylko kiedy Nathalie weszła, kociaki natychmiast się zjeżyły, zmarszczyły różowe noski i zaczęły syczeć.
Biedna poczciwa miłośniczka zwierzątek natychmiast zwróciła się do eleganckiej właścicielki.
- Ojej! One mnie nie lubią? Ale dlaczego?! Mnie zwierzątka zawsze uwielbiały! Nawet miałam iść na weterynarię, chociaż to nie był tak właściwie mój pomysł, tylko Jacka z 3a, ale wie pani, jacy oni są, to znaczy ludzie, a potem wszyscy by zaczęli plotkować że z nim chodzę, chociaż tak w sumie chodziłam, dwa miesiące, ale stwierdził, że za dużo gadam, no ja, proszę, pani, no wie pani co? Więc się ograniczyłam do rysowania zwierzątek, czasem trochę abstrakcyjnych, ale wszystkie są słodkie, nie cierpię brzydkich rzeczy! A Jacka narysowałam jak się topi na jakimś bagnie, a na niego gapi się hipopotam, taki wielki, z brodawkami, a z drugiej strony podpływa krokodyl… Ja wiem że to dziecinne, niech się pani tak na mnie nie patrzy, realia tez kompletnie zaburzone, ale on przecież nie był tego wart… A jak się wabią kotki?
Gapiła się na nią cała poczekalnia. Kobieta zaczęła nerwowo tarmosić jedwabny szal. Była chyba gotowa wyznać Nathalie wszystko, byle ta tylko przestała mówić.
- Zygfryd, Bożydar i Eustachy…
- Ile mają miesięcy? Takie śliczne…
Śliczne kotki tłoczyły się w rogu tworzonym przez właścicielkę i ścianę, byle dalej od Nathalie.
- Osiem…
- Ach! Osiem! Przecież osiem to magiczna liczba! Wie pani o tym? Na przykład ten stary symbol splecionych węży, i nieskończoność… Pani musi koniecznie wykorzystać ten moment w życiu kota!
- Eee… ?
- A tak w ogóle to ile one już straciły żyć?
- ?
- Chyba żadnego, wyglądają zbyt… młodo… Tylko proszę uważać, bo nie po każdej śmierci można się odrodzić… A! Właśnie! Niech pani uważa!
- Na co?
- Po mieście chodzą ludzie!
- Taaak?
- Dziwni ludzie! Ostatnio zabrali się za różowe pluszowe króliki! Dlatego wzięłam moją Patsy do szczepienia, to znaczy ona nie jest pluszowa, to jasne, ale jeżeli wezmą się za żywe króliki, bo przecież mogą myśleć, że w królika najlepiej upchnąć energię z królika, takie wariactwo, wie pani, fobia, paranoja, bo ja moją Patsy tak kocham, że nie wiem co bym bez niej zrobiła jakby jej się coś stało, a przecież nie wiadomo czy oni trzymają ofiary w sterylnych warunkach, bo jasne że bym ją uratowała… to znaczy oni porywają ludzi, ale może im się kiedyś coś pomylić… A w supermarkecie kolo pluszowych królikówsą pluszowe kotki, więc niech pani uważa!
Wygłaszając to płomienne przemówienie Nathalie machała pojemnikiem transportowym, w którym biedne zwierzę musiało już dawno nabawić się choroby morskiej. W pewnym momencie, najwyraźniej pragnąc wyrazić swój bunt, podskoczyło, tak, że pojemnik zarzuciło w stronę kotków. Te skuliły się jeszcze bardziej.
- Ojej, może one boją się tego pojemnika? Jest zielony, to kolor nadziei, moim zdaniem bardzo spokojny kolor, ale ja nie znam się na kotach, więc może je denerwować… To ja może wyjmę Patsy. A wie pani, że koty potrafią wyczuwać magię? Tylko trzeba je wysłać na specjalne szkolenie do ośrodka treningowego, ale niektóre rodzą się z tym, to chyba zależy od rodowodu ze strony matki… a może ojca… o na fazy księżyca, zapomniałam. A w której fazie one się urodziły?
- No nie pamiętam, ale chyba… gdzieś w marcu…
- Są rodowodowe?
Mocowała się z zapięciem. Chciała wziąć królika na ręce. W końcu udało jej się otworzyć. Kobiecie spodobało się chyba pytanie.
- No, sporo za nie zapłaciłam…
Nathalie wyjęła Patsy z pojemnika.
W tym samym momencie koty zaczęły wrzeszczeć.
Może nie jest to zbyt odpowiednie określenie na dźwięk wydawany przez kota. Jest to skrzyżowanie pisku z wyciem. Głośnego pisku z wyciem.
Ludzie zaczęli zatykać uszy. Jeden z kotów wpatrywał się jak zahipnotyzowany w oczy przedstawicielki rodziny zającowatych.
Patsy też się zjeżyła, ale zachowywała się przynajmniej spokojnie. Aż dziwne, jeśli pomyśleć, o jej wyskokach z przeszłości, dosłownie i w przenośni.
W poczekalni zapanował mały chaos. Nathalie zmarszczyła brwi i zaczęła powoli kojarzyć wygłoszone przez siebie fakty.
O co chodziło tym kociakom?
- Następny!
- To ja! – Wparowała do gabinetu poza kolejką. Może później ludzie ją zabiją, ale musiała pomyśleć w ciszy.
- Szczepienie na myksomatozę?
- Tak. Czy myśli pan, że ona może być magiczna?
- Noo… - Starszy, łysiejący mężczyzna spojrzał na nią jak na dziecko z przedszkola. – Jasne że w każdym domowym zwierzątku jest trochę magii, ale nie tak dosłownie… Może przejdziemy do tego szczepienia?
- Dobrze.
Nathalie przerabiała to już. Przytrzymała królika, pozwalając lekko przerażonemu doktorowi dokonać operacji. Patsy rzecz jasna protestowała, ale nie bardziej niż zwykle.
- W porządku – powiedział wreszcie wymęczony facet. – Jeszcze pieczątka do książeczki.
Usiadł. Przybił.
- O! To już dwudziesta wizyta w naszej klinice! Proszę, to mały upominek dla stałych klientów.
Nathalie uśmiechnęła się jak dziecko. Wzięła foliową torebkę.
- Dziękuję! Ja tak lubię tę klinikę, pan o tym wie! Pan jest taki fajny, a w poczekali można poznać ciekawych ludzi i koty i…
Doktor wrzasnął. Patsy wykorzystała chwilę wolności, by zemścić się na kacie swoim. A że łapki miała unieruchomione, wykorzystała pyszczek. Facet patrzył z niedowierzaniem na dziurki po ząbkach. Duże te ząbki…
- Ugryzła mnie!
- Ojej… Przepraszam… Czy na pewno…
- Może pani puścić następną osobę z kolejki?
Nathalie skinęła tylko głową. Skróciła serdecznie pożegnanie do minimum. Chwyciła Patsy, wpakowała ją do pojemnika, porwała książeczkę, paczkę i wyszła z gabinetu.
Ludzie rozstępowali się przed nią, najwyraźniej lekko przerażeni wrzaskami, które dochodziły stamtąd jakieś dziesięć minut temu. Charakterek Patsy.

W domu wypuściła zwierzaka i dała mu parę marchewek. Sama otworzyła paczkę.
- Ojej! Zobacz! Jakiś śliczny różowy króliczek!

* * *
Kiedy wieczorek studentka z recepcji weszła do gabinetu doktora, nie znalazła go. A była przecież pewna, że nie wychodził. Po podłodze walały się poszarpane papiery.
Szkoda że zajrzała pod biurko. Był tam stosik ubrań.
0 Responses

    Obserwatorzy