rozdział 2 część 4 (by Ched)

- To jaki jest plan? – zapytał Luis, gdy przystanęli około sto metrów od kościoła.
- Yy… - Nathalie zamyśliła się głęboko, wlepiając wzrok w opakowanie z marchewką.
Dee kichnął. A potem jeszcze raz. Na końcu zaklął siarczyście i spojrzał wilkiem na wilkołaka.
- Oh, rozumiem – Luis uśmiechnął się złośliwie. – Nasz wspaniały szef nie zdołał na czas opracować planu, więc nie mamy żadnego. Oh, ach! Cóż to byłby za wysiłek dla naszego nieszczęsnego dowódcy, oh, ach!
- Zamknij się psie, bo ustrzelę kundla, jak tylko… - zdecydowanie chciał ciągnąć dalej, ale przeszkodziło mu kolejne kichnięcie.
- Jak tylko wysmarkasz resztki mózgu? – dokończył za niego uczynnie wilkołak, z przyjaznym uśmiechem na twarzy.
- Ale czy moglibyście przestać się kłócić? Kłótnie negatywnie wpływają na przepływ mocy w eterze, wydzielacie tyle negatywnej energii, a żeby wszystko było w równowadze trzeba zachować spokój, bo inaczej… - trajkotała Nathalie, nie zauważając zupełnie kiedy zaczęła trzymać powietrze, zamiast plastikowego opakowania z marchwią.
Lamia chrupnęła ze smakiem, zupełnie ignorując coraz ostrzejszą wymianę zdań w zespole, jak i fakt że oprócz samej marchewki zjadła również pojemnik.
- Plan. – burknął Dee. – Plan jest taki, że kundel idzie a-kurwa!-psik! sprawdzić, czy ktoś tam jest, a jeśli tak, to czy ma broń…
- Niby jak to sobie wyobrażasz? Mam zapukać i zapytać?
- Twój problem – Darkenwell wzruszyłby ramionami, gdyby nie kolejne kichnięcie.
Luis nie wyglądał, jakby specjalnie się gdzieś wybierał, Dee nie wyglądał, jakby specjalnie się z tego cieszył, ale kolejny atak kaszlu skutecznie uniemożliwił mu skomentowanie tego faktu. Przesunął się tak, żeby przynajmniej wiatr nie dął od strony cholernego kundla, ale przyroda postanowiła, że zrobi sobie z niego wroga.
Mamrocząc pod nosem ulubioną litanię przekleństw przesunął się po raz kolejny, po czym przystanął, mrugając z niejakim zainteresowaniem.
Zarówno lamia jak i kundel zesztywnieli nagle, jakby ktoś dożylnie potraktował ich uderzeniową dawką viagry i zaczęli węszyć.
Łypnął w stronę kościoła – zgodnie z przypuszczeniami wiało akurat z tamtej strony.
- Pachnie jak krew – wymamrotał Luis.
- Pachnie jak jesenie – wymamrotała Maelle.
Wilkołak spojrzał na nią z dziwnym wyrazem twarzy.
- No so? Dosyć śfiese jesce, jak na kosciól…
- Znaczy, że ktoś tam może być? – zapytała z przejęciem Nathalie.
- A sy ja ci wyglądam na flóskę? - burknęła Lamia.
- To tylko zapach – uzupełnił Luis. – Może się utrzymywać wcale długo, szczególnie jeżeli substancja jest upierdliwa i ciężko schodzi. Krew do takich należy.
- Dziwne, że my niczego nie czujemy…
- To naprawdę nie moja wina, że ludzie mają upośledzone powonienie – prychnął Wilkołak.
Maelle tymczasem węszyła dalej, rozchylając nieco usta i wysuwając końcówkę języka, zupełnie jakby miało jej to pomóc w rozpoznawaniu zapachów. Może i pomagało, cholera wie.
- To ktoś tam w końcu, apsik! Jest, czy nie? – burknął Dee. – Wypadałoby się gdzieś ruszyć, bo sterczymy jak idioci na środku ulicy i robimy nic.
- Nie wiem jak inni, ale ja się tylko dostosowuję do przywódcy –odciął się błyskawicznie Luis. Po czym wrócił do węszenia.
Osiedle, jak przystało na osiedla położone praktycznie poza cywilizowaną częścią miasta było o tej porze ciche i mroczne. Urząd Gminy prawdopodobnie znowu wpadł na genialny pomysł, aby oszczędzać prąd, toteż paliła się tylko co trzecia latarnia, ledwie umożliwiając ominięcie co większych dziur w bruku.
Nathalie skrzywiła się, gdy jej wzrok napotkał jednakowe bryły budynków betonowego blokowiska, nieopodal którego stali, po czym wróciła do obserwowania intensywnie węszącej pary. Ciekawiło ją też to, czy istnieje na świecie rzecz, jakiej lamia nie nazwałaby jedzeniem.
- Wydaje mi się, że możemy podejść bliżej, w okolicy nikt się nie kręci – powiedział w końcu Luis.
Dee burknął coś pod nosem, ale nie oponował. Kolejnych kilkadziesiąt metrów przeszli w milczeniu, jeżeli nie licząc pociągania nosem i kichnięć.
- Co dalej? – padło pytanie, gdy przystanęli w cieniu wielkiego drzewa, które poszczycić się mogło ozdobną i nieco zaśniedziałą tabliczką informującą przechodniów, iż mają zaszczyt spoglądać na tulipanowiec. Idiotyczna nazwa dla drzewa, jeżeli ktoś chciałby spytać Maelle o zdanie. W dodatku wcale nie pachniało jak tulipan.
- Ktoś wlezie na drzewo i sprawdzi, czy…
- Bez sensu, przecież jest ciemno.
- Kundle powinny dobrze widzieć w nocy!
- Jestem wilkołakiem, nie kotołakiem, ignorancie!
- A so się saić, mosemy psecies tam po prostu wej… wej… wlesc – Maelle wzruszyła ramionami. – A jak ktos tam bęzie, to sglyfać idiotóf… jak do tej fory niesle nam fychosi.
- Ale przecież…
- Na policję ani innych takich, to my nie wyglądamy – skrzywił się Luis, zerkając na resztę zespołu krytycznym wzrokiem. – A sepleniąca ma trochę racji, czaimy się przed tą budą jak banda kretynów.
- Odfal się od mojej fady fymofy! – Maelle niespodziewanie ożywiła się, a gdyby wzrok mógł mordować, to wilkołak dawno przebiłby bandę zombie w byciu martwym. Po chwili dziewczyna dodała jeszcze. – Nos kulfa, no…
0 Responses

    Obserwatorzy