rozdział 4 część 7 (by Kaar_a)

- A co wy tutaj robicie? – powiedziała i czknęła lekko. Świat lekko wirował w głowie Lucie i nie mogła do końca zebrać myśli – przysiądę sie do was, jeśli pozwolicie – nie czekając na odpowiedz usiadła na skraju drewnianego krzesełka i niebezpiecznie przechyliła się w stronę stołu...
Dee sie poderwał by uchronić ją od zderzenia sie z blatem, ta jednak w ostatnie chwili usiadła prosto tak jak zawsze niczym z połkniętym kijem od miotły, ale jej wzrok nie był wyraźny, był zamglony i lekko wesoły.
- No Lucie daj spokój – odezwał sie głos nad nimi. – Idziemy – mówił wysoki i barczysty mężczyzna z zarostem co najmniej tygodniowym w czerwonej kraciastej koszuli i spodniach w kantkę. – Mówiłem ci żebyś sie mnie trzymała to niebezpieczne chodzić w takim stanie – mówiąc to delikatnie podciągną ją by wstała z krzesła.
- Zostaw ją – powiedział nad wyraz trzeźwo Luis zrywając sie już mniej pewnie ze swojego miejsca.
- Spieprzaj psie idź sie utop albo coś – odparł mężczyzna i dalej zajmował sie opierając się mu Lucie.
- Daj spokój Frank – mówiła niewyraźnie. – To jest ten kociak, o którym ci mówiłam, co tak tylko prycha na innych – starała sie wskazać Dee – wiesz niegroźny z problemami z dzieciństwa pewnie dostawał od ojca, a może od matki... – zatrzymała sie chwile i zaczęła rozmyślać – musze to jesce przeanalizować.
- Lucie! – warknął Frank nie mogąc ja zmusić by sie ruszyła dalej niż krok o krzesła.
- A to jest rąbnięta baba maniak faing-shi czy jak się to wymawia. Pewnie ma starego i wyleniałego kota albo coś w tym stylu. Wiesz jakieś brzydkie stworzenie, za które sprzedałaby świat diabłu – znów czknęła.
- Aaa... no i pies o którym ci mówiłam o siedzi tam – wraz z tymi słowami nastąpił cichy dźwięk i wzrok wszystkich skierował sie ku nożowi wbitemu tuż obok dłoni Luisa.
- Ups... spudłowałam – westchnęła. – Co mi podąłeś, że spudłowałam... – zaczęła sie złościć. – Dlaczego zawsze mi to robisz... – wyglądała na rozwścieczona małą panienkę...
- Lucie... – odezwał się Dee zauważywszy, iż wpatruje sie w nich cały lokal – Może usiądziesz i sie napijesz? – zaproponował. – O popatrz mamy tutaj jeszcze trochę wódki – mówiąc to wyrwał z ręki zszokowanego ciągle wilkołaka niemal pusta butelkę. – No już napijesz się to zrobi ci się lepiej.
Lucie popatrzyła na butelkę niewidzącym juz wzrokiem jeden z loczków lekko opadł jej na twarz i starała sie go zdmuchnąć jednak ani dmuchanie ani pozbycie się w ten sposób pukla włosów jej nie wychodziło. Podniosła rękę niepewnie sięgając po butelkę.
- Ty tez chcesz mnie upić, bo żadna cie nie chciała – powiedziała gniewnie i przechyliła butelkę opróżniając ja z jej zawartości – i tak mam to juz dziś gdzieś, jeśli chcecie wiedzieć... Banda niepozbieranych i nienadających sie do niczego typków... Dlaczego ja, jestem jeszcze młoda – zawyła.
Ludzie w barze dziwnie się na nich patrzyli i już nawet przestali szeptać glosy dezaprobaty roznosiły sie po lokalu. Nikt jednak z obsługi nie odważył sie podejść do siedzącej grupy. Frank popatrzył sie groźnie na Lucie, po czym na każdego z nich z osobna po czym wzruszył ramionami i westchnął
- Eee... ty – położył rękę na ramieniu Dee bo był najbliżej – Jej motor stoi na zapleczu trzeba ją odwieźć do domu, a jak widzisz mi sie nie pozwoli... – westchnął – Jej ojciec mnie zabije... – jęknął co wyglądało dość dziwnie zwarzywszy na posturę mężczyzny. – Czterdzieści jeden prze osiem na Walijskiej klucze ma w torebce pamiętaj by włączyć żaluzje – powiedział i ruszył ku wyjściu. – Nie mam w cholerę czasu by na nią czekać aż jej przejdzie, ani tym bardziej ochoty być przy niej gdy to nastąpi – oświadczył juz przy drzwiach. – Powodzenia stary – drzwi sie zamknęły i zapadła cisza zakluczona jedynie nieustającym chichotem Lucie i głosami zdegustowanych klientów.
- Dałeś mi alkohol... – zaczęła sie śmiać – naprawdę dałeś mi alkohol...
Cala grupa patrzyła sie na dziewczynę, choć nie bardzo wiedzieli co powinni zrobić widząc kolejny atak śmiechu dziewczyny. Znów kolejne czkniecie i butelka wyleciała jej z dłoni.
- No co sie tak patrzycie nie widzieliście wampira po krwi czy jak? – zdziwiła sie. – Banda nieuków i to jeszcze nieinteligentni... A już najbardziej ty – powiedziała wskazując nożem, który pojawił się z nikąd w jej dłoni, na Luisa – Czy wy w ogóle chodźcie do szkoły czy tylko instynktownie coś tam o sobie wiecie i produkujecie sie w liczbach o wiele za dużych niczym króliki? – jej ręka niebezpiecznie kręciła małe kółeczka – To teraz wydaje mi sie dziwne że mamy tylko dwa psy przy kominku... no chyba ze babcia nie chciała, bo to cuchnie... – znów czknęła. – W książkach pisało ze to nie jest takie łatwe złapać zabić i wypchać... – czknęła – Naprawdę dałeś mi alkohol – nagle wstała i nachyliła sie nad stołem sprawnie wyciągając wbity w blat nóż, włosy rozsypały sie po jej twarzy – Cholera jasna – warknęła siadając - Frank gdzie dałeś moją frotkę do jasnej cholery... – znów czknięcie... – Po cholerę daliście mi... – rozległo sie dziwne pluśniecie i nim ktokolwiek zdążył zareagować spadla z krzesła wprost pod kolana zszokowanego Dee.
0 Responses

    Obserwatorzy