rozdział 1 część 3 (by ześmiechem)

Dzwonek rozświergotał się którąśtam symfonią Bethoveena. Nathalie, w ręczniku na głowie, ubrana w purpurowy szlafrok w złote chińskie smoki podbiegła do drzwi. Otworzyły się z koszmarnym skrzypieniem.
- Tak ?
Stojący na oświetlonej, ostatnimi dzisiaj, promieniami słońca klatce schodowej mężczyzna w garniturze wytrzeszczył na nią oczy.
- Dzień dobry. Jestem…
Zanim gość zdążył się zorientować siedział już na fotelu przy oknie.
- Herbatki ? – Nathalie uśmiechnęła się słodko. – Malinowej, jabłkowej, czarnej, zielonej, pomarańczowej, czerwonej, białej czy miętowej ? – Nie zostawiając facetowi ani chwili na odpowiedź wypadła z pokoju do małej kuchenki i włączyła czajnik. Po dziesięciu sekundach wróciła. Gość gapił się na nią.
- Więc ? – Zapytała z uśmiechem, po czym spojrzała na krzesło, zabrała z niego wielkie pudło i położyła je na stojącym przed fotelem stoliczku, pomiędzy wielkim porcelanowym wazonem a stosem książek. Usiadła, zakładając nóżkę na nóżkę. – Więc ? - Powtórzyła, patrząc na twarz faceta poprzez gąszcz wyrastających z pudełka pędzli.
- Ja… - Wyjąkał osłupiały, jakby przytłoczony tą całą aktywnością. – Jestem Dean White… Jestem pośrednikiem galerii Vanessy Mickle i byliśmy umówieni na obejrzenie obrazów… dzisiaj.
- Ach. – Stropiła się Nathalie. – Tak. Jasne. Dzisiaj. Przepraszam, – Roztrajkotała się. - mam tyle spraw na głowie… - Wyjaśniała z rozbrajającym uśmiechem. – Kryzys, wszystko drożeje, lodówka mi się zepsuła, babcia chciała, żebym zrobiła jej zakupy… Moje biedactwo zjadło coś nieświeżego… To przez tę lodówkę… Musiałam ją zawieść do weterynarza…
Gość zamrugał oczami.
- Babcię ?
- Nie babcię ! Patsy !
Dean White podniósł rękę do czoła i zaczął je pocierać.
- Patsy ?
- Patsy. – Potwierdziła z uśmiechem, po czym weszła pod stolik, który to stolik po chwili mocno podskoczył, w zgrabnej synchronizacji z jękiem osoby, na której czole pojawił się guz. Razem z meblem podskoczył wazon, pudełko z pędzlami i książki. Gość zdążył chwycić cud ceramiki i kilka albumów, reszta z wielkim hukiem posypała się na ziemię. Spod stołu wygramoliła się Nattie, trzymając na rękach coś, co wyglądało jak wielka biała poduszka w poszewce z króliczego futerka.
- Patsy. – Powiedziała wesoło Nathalie, wyciągając przed siebie poduszkę, która okazała się być prawdziwym królikiem, wielkim, tłustym i na dodatek z wyrazem pyszczka, który Deanowi White wydawał się wyjątkowo wrogi.
- Ach… - Wyjąkał biedny pośrednik, wyraźnie żałując, że nie wybrał sobie pracy, która nie wymagałaby odwiedzania mieszkań artystów, którzy jak wiadomo są osobnikami zazwyczaj nie do końca stabilnymi psychicznie. – Cześć Patsy. – Powiedział do królika, po czym, czując się jak kretyn, zaczął odkładać uratowane przedmioty z powrotem na stolik.
W tym samym momencie zadzwonił telefon.
- Trzymaj. – Nakazała Nathalie i wręczyła nieszczęśliwemu Deanowi królika. Ten starał się jedną ręką utrzymać tę wierzgającą wszystkimi sześcioma (?!) kończynami kreaturę jak najdalej od siebie, z trudem chwytając równowagę z „Historią architektury współczesnej” w ręce drugiej.
Nattie zaczęła przerzucać leżące na łóżku stosy szkiców. Wreszcie wygrzebała skądś komórkę, migającą gigantyczną różową diodą w kształcie pacyfki.
- Tak ?
Dean słyszał przez chwilę czyjeś burczenie dobiegające z słuchawki.
- Dzisiaj ? – Zapytała radośnie Nathalie.
Głos z drugiej strony najwyraźniej potwierdził, że rzeczywiście dzisiaj.
- Wspaniale ! Będę, oczywiście, punktualnie, dziękuję panu bardzo !
Osoba dzwoniąca przerwała połączenie.
- Przykro mi panie White. – Dziewczyna zakręciła się w kółeczko z komórką w ręce. - Za dwie godzinki mam być w pracy. Czy możemy przełożyć to spotkanie na nieco później ?
Dean, którego piękna marynarka otrzymała kilka świeżych ran szarpanych oddał jej album i królika, po czym, ograniczając pożegnania do minimum, czmychnął z mieszkania.
Zamierzał poszukać nowej pracy.
0 Responses

    Obserwatorzy