rozdział 1 część 4 (by Ched)

Budzik rozdryndolił się złośliwie i bezwzględnie, wyrywając ze snu Lidię Marszałkowską, wraz z połową mieszkańców kamienicy, której była właścicielką, a w której wynajmowała mieszkania.
Oraz pokój na strychu.

Kobieta poprawiła szlafrok, po czym łypnęła podejrzliwie w górę, wędrując wzrokiem wzdłuż poręczy i wąskich, wysokich stopni prowadzących do wnęki pod sufitem, po czym pokręciła głową.
Jeszcze kilka dni temu była święcie przekonana, że nigdy nie będzie zmuszona do pospiesznego uprzątnięcia graciarni wszelakiej, tak samo jak nie spodziewała się zobaczyć jakiegoś członka swojej rodziny prędzej, niż na pogrzebie. Najprawdopodobniej własnym, gdyż nieszczególnie przepadała za krewnymi, z wzajemnością zresztą. Owo „nieszczególnie”, było tym samym, które znajdowało się w relacjach między rosłym skinheadem o wysterylizowanym przez sterydy mózg i członkostwie w Młodzieży Wszechpolskiej, a żydo-masońskim murzynem homoseksualistą.

W związku z ową wzajemną niechęcią prawie zeszła na zawał, gdy w drzwiach zobaczyła jasnowłosą dziewczynę o posturze i figurze zagłodzonego wieszaka na płaszcze, z wielgachną torbą turystyczną w jednej ręce, a monstrualnych rozmiarów torebką podręczną w drugiej.
Całości dopełniała zdecydowanie zbyt ozdobna sukienka, trampki, kolczyki wyglądające jak jednookie króliki i absolutnie, totalnie, niewiarygodnie i niewyobrażalnie zobojętniały wyraz twarzy.

-Seść siosiu – powiedziało zjawisko. Po chwili pełnej konsternacji ciszy, dodało jeszcze – Mochę fejść?
- Ty się nadal nie nauczyłaś mówić po ludzku? – burknęła, przepuszczając dziewczę i bagaże. – I co tu, na wszystkie żmije świata, robisz?
- Psyjechałam na stas.
- Y… co? – zamrugała, nie za bardzo rozumiejąc.
- No na stas. Stasystką jestem na komensie.
- Ale… dlaczego?
- Bo sostanę policjantką – wyjaśniła zniecierpliwionym tonem, po czym wyciągnęła z torby odpowiednie dokumenty.
- Nie o to mi chodzi. Co tutaj robisz i z jakiej paki?
- A sy siosia sobie fyoblaza, se mama albo ktoś to by się sgosił? A siosia akulat mieska na miejssu.
- I dlatego zwalasz mi się na głowę? - westchnęła ciężko. – Nieważne, teraz w zasadzie jedziemy na jednym wózku… przemyślałaś to chociaż dobrze?
- Ja się s nichim nie seni… tfu! Sa mas nie fyhosilam – odparowało dziewczę.

A potem nastąpiło wielkie i pospieszne odgracanie pomieszczenia, które przez poprzednich kilka lat robiło za składzik… czego popadnie. I liczne próby udowodnienia Maelle, że większość głosek jednak się od siebie różni. Wszystkie zakończone porażką, co było do przewidzenia.

Kilka dni podczas których dziewczyna pomieszkiwała na strychu udowodniło Lidii, że jej dotychczasowe pojęcie o możliwościach żołądka było mocno ograniczone. Przynajmniej w przypadku Maelle. Mimowolnie zastanawiała się, czy w przypadku siostrzenicy powiedzenie o zjedzeniu konia z kopytami nie nabiera przypadkiem sensu dosłownego. Teoretycznie koń był od niej większy, w praktyce szczapowate dziewczę okazywało się mieć naturę śmietnika i bezdenność czarnej dziury.

- Spóźnisz się do pracy! – krzyknęła Lidia, dla poprawienia efektu szturchając w klapę od strychu szczotką. – I nie dostaniesz śniadania!
- Jesenie! - Maelle wzniosła swój ukochany okrzyk bojowy, po czym, w sensie jak najbardziej dosłownym, wypadła na dół. Z hukiem i rumorem.
- Żyjesz? – Lydia podejrzliwie łypnęła na siostrzenicę, po czym szturchnęła ją lekko, w wypięty aktualnie, tyłek.
- Saa… - jęknęła dziewczyna, po czym usiadła i poprawiła jeden z cieniutkich warkoczyków, w które z uporem zaplatała swoje włosy. – Chocias folalabym nie f tej chfili…

Pół godziny później Maelle Odile Simone Yannick Lestards stała naprzeciwko budynku, w którym miała podjąć się nauki zawodu w praktyce i właśnie zamierzała zapukać. Po czym wzruszyła ramionami i po prostu nacisnęła klamkę.
- Sień dofry, jestem stasystką…
0 Responses

    Obserwatorzy