rozdział 3 część 4 (by Ched)

- To tutaj? – zapytał Dee, gdy pasażerka szarnęła go lekko za rękach kurtki. Wjeżdżali właśnie w osiedle niespecjalnie oświetlone, za to znacznie starsze niż tradycyjne blokowiska. Można to było poznać między innymi po tym, że zamiast idealnie kwadratowych bud w ramach domów stały niekoniecznie równe kamienice, a na ulicy zamiast uczciwego asfaltu znajdowała się kostka brukowa.
Przy tej prędkości i nierówności mówienie było oznaką wyjątkowej odwagi. Lub czegoś innego.
Dee zatrzymał się przy wskazanym palcem budynku, a Maelle, nieco niezgrabnie, zlazła z motoru.
- Sięki.
- Nie ma sprawy – wzruszył ramionami. – Byle dalej, od tego – ziewnął przeciągle – pchlarza. No i różni ludzie się o tej porze po mieście kręcą.
- Nie musis się o mnie fać – mruknęła nieco urażona lamia.
- Nie o ciebie – żachnął się. – O tych innych. Jak wszystkich zeżresz, to nie będę miał na kim się rozerwać, a w TV same powtórki.
Nagle światło w kamienicy, przy której się zatrzymały rozbłysło, drzwi skrzypnęły, a klamka powędrowała w dół.
- Maelle? – w drzwiach stanęła smukła kobieta o nieco zaspanym wyglądzie.
Konwencja zasadniczo wymagała, aby miała na włosach papiloty, wdzięki skrywała pod różowawym szlafroczkiem, a na stopach miała rozczłapane kapcie, ale jeżeli istniała osoba, która miała konwencję głębiej od Dee, to z całą pewnością tą osobą była Lydia.
Nieco rozczochrane jasne włosy luźno opadały na ramiona i workowaty t-shirt ze znakiem drogowym i robotnikiem w stanie spoczynku oraz adekwatnym napisem, niżej znajdowały się długie opięte sportowe spodnie, które na pierwszy rzut oka można było pomylić z rajstopami. Przynajmniej zdaniem każdego normalnego faceta.
- A to kto? – uniosła brwi, spoglądając na Dee wzrokiem nieco tylko mniej znudzonym od spojrzenia Maelle. – Amant?
- Nie – zaprzeczył, bo lamia tylko wzruszyła ramionami, pozostawiając rzecz bez komentarza. – Ja mam żonę…
- A ja nie.
Zapadła chwila konsternacji.
- Kurważ, czy ja naprawdę wyglądam jak ktoś, kto przeleci wszystko, co nosi spódniczki, włączając w to szkocką armię?!
- Każdemu wedle potrzeb jego – wzruszyła ramionami. – Planujesz tu tak stać i rozpaczać nad własną aparycją, wejdziesz na kawę, czy jedziesz w diabły?

***
Nathalie siedziała naprzeciwko kuferka z pochrapującym marchew królikiem na kolanach, głaszcząc zwierzaka po długich uszach (uprzejmie ignorował pieszczotę póki miał co jeść) i usiłowała zdecydować się, co dalej.
Z jednej strony utrata cennych dokumentów mogła być problemem.
Z drugiej… złe rzeczy nie zdarzają się ludziom przypadkiem, musiała więc zrobić coś, co negatywnie odbiło jej się na karmie i przyciągnęło nieszczęścia… cholerny Dee!
Jeżeli chodziło o karmę złodzieja, to miała pewność, że odczuje skutki podprowadzenia dokumentacji. Kuferek kuferkiem, ale te wszystkie klątwy przylepne, które nabyła u znajomej wiedźmy… niby nieszkodliwe, ale inwazja owsików każdemu by uprzykrzyła życie. I chyba swego czasu eksperymentowała nieco z voodoo, chociaż w tej chwili za nic nie mogła sobie przypomnieć, do czego konkretnie miała służyć mąka w kątach szafy i to jajko w pojemniczku próżniowym, które było zielonkawe nawet na skorupce.
Cóż, problem złodzieja. Może nawet odda z własnej woli. O ile będzie wiedział, co się dzieje.
***
Mknął ulicami z podkulonym ogonem i tak szybko, jak tylko mogły go ponieść łapy, ściskając w zębach plecak z ubraniem i resztą ekwipunku.
Za nim gnało stado kotów. Rozwścieczone, prychające, ogoniaste i drapiące, agresywne kule futra uznały nowego burka podwórkowego za łatwy cel i prawdopodobny świeży posiłek.
Jak on nienawidził kotów…!
Kika ulic dalej pościg chyba zrezygnował z dalszego biegania za wilkołakiem, bo nie słychać było dzikiego kociokwiku, jaki z siebie wydawał.
Wypuścił plecak z pyska i dyszał głośno, walcząc ze zmęczeniem.
W okolicy było ciemno niczym w pobliżu zwieńczenia pleców afroamerykanina, rada miasta pewnie inteligentnie postanowiła oszczędzać prąd w godzinach nocnych.
Ostrożnie wstał i wyjrzał za róg… po zapachu sądząc był blisko domu, alleluja!
Dostrzegł coś kątem oka, przemykającego w ciemności.
Czy to zwid, czy to upiór? A może jakiś wściekły kocur…?
0 Responses

    Obserwatorzy