rozdział 5 część 2 (by Kruff)

Najpierw była klatka schodowa. Brudna, obskurna, wymalowana obrzydliwą żółtą farbą i śmierdząca kotami. Na schodach ledwie mieściły się dwie osoby i to tylko wtedy, kiedy obie podjęłyby niewyobrażalne ryzyko: jedna dotknięcia poręczy, a druga przytulenia się do ściany. Dee zaczął żałować, że nie wprosił się do Nathalie.
A potem było jeszcze gorzej.
Kiedy Luis otworzył drzwi do swojego mieszkania, oczom Dee ukazała się zagracona kawalerka. Podłogę mikroskopijnego korytarza pokrywały pudełka po żarciu na wynos. Na wieszaku, zamiast kurtki, płaszcza, czy czegoś takiego wisiała… słuchawka prysznicowa. Pokryta kamieniem i przeznaczona najwyraźniej do wyrzucenia. Jedyny pokój, stanowiący połączenie sypialni, gabinetu, jadalni i pewnie tysiąca innych pomieszczeń wyglądał tak, jakby stoczono w nim trzecią wojnę światową.
Wilkołak zdjął marynarkę i rzucił na łóżko, na którym i tak znajdowała się większość jego garderoby, a także dziwne, czerwone coś, co równie dobrze mogło być pluszowym słoniem, jak i pluszowym odkurzaczem.
- Ty… śpisz z maskotką? – Dee, nie mogąc się powstrzymać, wybuchł dzikim śmiechem.
- Hee?… - Luis spojrzał na niego nieprzytomnie. I w tym momencie w jego rozmarzonych oczach pojawiła się jakaś zmiana. Bardzo istotna zmiana. Błysnęła w nich świadomość – Co ty tu kurwa robisz?!
- Jak to co? – Darkenwell rzucił na fotel siatkę z bielizną i szczoteczką do zębów – Wprowadzam się.
- Ja nie wyrażam zgody! – wilkołak poczerwieniał na twarzy.
- Już wyraziłeś – Dee wzruszył ramionami i ruszył w kierunku lodówki. Otworzył ją i uważnie zlustrował jej zawartość, ale w środku znalazł tylko parówki wątpliwej świeżości, musztardę i dwie połówki – Ty, sierściuch, czym ty się żywisz tak na co dzień?
- Ja?… - Luis zastanowił się głębiej.
Dee nie czekał na odpowiedź porwał leżące na blacie kartki, prawdopodobnie jakieś rachunki i ołówek. Zaczął zapisywać coś pieczołowicie.
- Pójdziesz na zakupy – oświadczył – Nie będę jadł śmieci.

***

Luis, wciąż jeszcze tkwiąc w lekkim oszołomieniu związanym ze spotkaniem z Kobietą Totalną, Idealną i Wydzielającą Zastraszające Ilości Feromonów, bez szemrania wziął listę zakupów, portfel i podreptał do pobliskiego spożywczego. Ser żółty – trzydzieści deko, śmietana trzydziestoprocentowa, dwie cebule, czosnek (mniam…), i sos Pesto. Nie było tego dużo, więc uwinął się szybko. Tym bardziej, że zaczynało się już ściemniać, a Luis niekoniecznie lubił samotne spacery po zmroku.
Jednocześnie analizował sytuację. Straszną sytuację. W jego mieszkaniu był OBCY FACET, który mógł poznać jego SEKRETY.
Przeklął w duchu.
Może chociaż kolacja będzie dobra.

***

Dee tymczasem przypuścił desant na kuchnię wilkołaka. Zniknął w czeluściach szafki, w poszukiwaniu jakiegoś garnka. Był już naprawdę głęboko, kto wie, czy nie w szafie sąsiada zza ściany, kiedy dopadło go przeraźliwe, straszliwe:
- AAA!!!
Zerwał się, uderzając głową w górną ściankę mebla, zaklął i wyczołgał z ciemnej otchłani. Wtedy dopiero zauważył, że generalnie w całym mieszkaniu jest dość ciemno. Korki poszły, czy co?
„AAA!!!” rozległo się znowu. Dee, z niejakim zdziwieniem stwierdził, że rozpoznaje w tym dzikim wrzasku głos Luisa. Po omacku wyszedł z kuchni i potykając się o różne różności walające się na podłodze, dotarł na klatkę schodową. Kierując się przerażonymi piskami, zlokalizował wilkołaka.
- Eee… Wszystko w porządku? – spytał niepewnie.
- Cie… cie… cie… ciemno… - wyjąkał Luis.
- No tak – Dee wzruszył ramionami – Pewnie korki siadły, albo coś.
- Cie… cie… cie… mno… Lu… is… boi…
Mina Dakenwella kwalifikowała się w tym momencie do kategorii „BEZCENNE”. Zamrugał oczami kilka razy, nie do końca pewien, czy dobrze usłyszał.
- Yyy… - potarł dłonią kark – Może… zaprowadzę cię do mieszkania? He?
Ledwie to powiedział, przerażony wilkołak przywarł do niego całym ciałem. Drżał, a dłonie miał tak spocone, że Dee poczuł to mimo ubrania.
- Apsik! – oświadczył, próbując delikatnie odsunąć od siebie Luisa – Może wystarczy, psik, jak, psik, chwycisz mnie za rękę, co? Apsik!
- Yhm – wilkołak ochoczo przytaknął i ścisnął rękę szefa z taką siłą, że tamten omal nie krzyknął z bólu.
Powoli, krok po kroku, schodek po schodku, zbliżali się ku kawalerce. Ku świecom trzymanym na wszelki wypadek w szufladzie biurka i światłu…

***

Po chwili po mieszkaniu rozszedł się cudowny, słodkawy zapach podsmażanej cebuli, a zaraz powiem woń czosnku i sera.
Wyglądało na to, że Dee i Luisa czeka pyszna kolacja przy świecach. Wilkołak zgarnął na podłogę papiery ze stołu, przystawił dwa krzesła.
- Smacznego – burknął Darkenwell, stawiając na blacie dwa talerze z parującą i pachnącą pięknie potrawą.
- Dziękuję – odprężony już Luis posłał mu promienny uśmiech, co, szczerze powiedziawszy, nieco zaniepokoiło Dee. Za dużo tej czułości. Stanowczo za dużo.
- To… jak będziemy spać? – zapytał, mając nadzieję, że wilkołak oświadczy, że trzyma w szafie jakiś dmuchany materac.
- Jak to – jak?
- W sensie… w jakiej konfiguracji – Dee zbyt późno zorientował się, że to zabrzmi niezręcznie.
- No… Łóżko jest dość duże, więc jakoś się zmieścimy – Luis wciąż uśmiechał się szeroko i szczerze. Wyglądało na to, że mówi absolutnie poważnie.
- No, ale jest jedno.
- Co z tego? Ty jesteś, tego… - wilkołak zawachał się – niezbyt wysoki – wybrał dyplomatyczną wersję – Ja i Miluś zmieścimy ci się w nogach. Nie będziemy zajmować wiele miejsca, kiedy zwiniemy się w kłębek. I będziemy daleko od twojego nosa.
- Miluś? – Dee zmarszczył brwi – Jaki znowu Miluś?
- Mój… przyjaciel – wilkołak spuścił wzrok. Chyba się zawstydził.
Ta czerwona maskotka – zaskoczyło w umyśle Darkenwella. To coś, co wyglądało jak pluszowy odkurzacz.
- On sprawia, że tak bardzo się nie boję – ciągnął Luis, patrząc sobie na kapcie – Jest już stary i trochę taki… staroświecki, ale mi pomaga. Wiesz, taki talizman z dzieciństwa.
Dee poczuł kolejny przypływ uczuć ojcowskich. Biedaczek… Sierściuch, ale taki… nieszczęśliwy i zagubiony. Taki przerażony…
- Nie martw się – powiedział pod wpływem wzbierającego w nim współczucia – Nikomu nie powiem.
- Dziękuję – Luis pociągnął nosem – Nie zapomnę ci tego…
Dee raz jeszcze rzucił okiem na łóżko. Było zawalone tysiącem różnych rzeczy, ale jak je uprzątnąć… faktycznie, wydawało się dziwnie długie. Może nie będzie tak źle?
W tym momencie rozległ się wybuch. Petarda, czy coś w tym stylu. Okno rozbłysło jaskrawym światłem, a Dee pobladł i zaczął się trząść.
- Wszystko w porządku? - spytał Luis z troską.
- Bu... Bum... - wyjąkał Darkenwell, po czym zerwał się z krzesła, rzucił na łóżko i nakrył kocem - Alarm, alarm! - zaczął krzyczeć - Bombardowanie!!!
Wilkołak usiadł obok i położył rękę na czymś, co mogło być plecami Dee.
- Wszystko będzie dobrze - szepnął - Nie bój się, wiem, co czujesz. Wiesz co? Mam w zamrażarce gruzińską. Przyniosę, he?
0 Responses

    Obserwatorzy