rozdział 5 część 4 (by Kaar_a)

Jedna z wielu rzeczy, których Lucie nie znosiła to ból głowy i mięśni po wypiciu prawdziwej krwi z alkoholem, do tego godziny spędzone na trzeźwieniu w małym biurze, a nie w przytulnym mieszkaniu zdecydowanie nie wpłynęło dobrze na samopoczucie. Teraz zszokowana wyrwanymi pancernymi drzwiami przez osobnika zdecydowanie za wysokiego jak na standardy europejskich inżynierów zastanawiała się, co jeszcze może się wydarzyć w najbliższym czasie. Popatrzyła się na Maelle, która wcinała podarowane batoniki nawet nie odpakowując ich z kolorowej foli, westchnęła tylko. Spoglądnęła na siedzącego posłusznie osła i wywróciła oczami.
- Nic mnie to nie obchodzi – stwierdziła masując skronie. – Maelle idziemy mamy dużo pracy – odwróciła się od nieznajomego. – A panu proponuję najpierw iść do kadr piętro drugie – powiedziała kierując się w stronę swojego gabinetu. – Głowa mnie od tego rozbili jeszcze bardziej.
Lama skwitowała ten tekst lekkim uśmiechem i spoglądała na papierki leżące na jednym z biurek w dość wielkim nieładzie.
- Siniorita – zawołał niszczyciel drzwi pancernych
- Tak? – zatrzymała się bardzo niechętnie i lekko odwróciła z powrotem
- A osioł?
Zaskoczona tym pytaniem a raczej jego absurdem Lucie podniosła lekko brew.
- Proszę przerobić na salami – stwierdziła. – Maelle idziemy – mówiąc to ruszyła w głąb korytarza zostawiając zszokowanego mężczyznę samemu sobie.
- Zalamii... – powiedziała Lama śliniąc się na samą myśl...

Ilość dokumentacji, jaką chciała przejrzeć przerażał ją do tego stopnia iż poprosiła zawsze chętną do pomocy Maelle która radziła sobie z tym wszystkim o wiele lepiej niż Wampirzyca podejrzewała, jednak ciągle jeszcze były daleko od jakiegokolwiek uregulowania zalęgłych papierków. Na pierwszy rzut dostała wyjaśnienie zniszczenia przez jej oddział samochodu komendanta, co wcale jej nie uszczęśliwiało, później była zniszczona latarnia i wtargniecie na miejsce zbrodni przez część zespołu, których ktoś akurat wdziali zawiadomił komisariat tamtejszej policji. Lucie widziała piętrzące się z każdą minutą papierzyska i wątpiła, iż ten dzień spędzi w swoim łóżeczku, którego nie widziała juz kilka dni. Marzyła wręcz o ciepłym prysznic, olejkach herbacianych i cytrusowych, które była w łazience, chłodnej pościeli na ogromnym, łożku i nowym ubraniu. Upiła kolejny łuk kawy i zastanawiała się czy nie zamówić czegoś do jedzenia dla Maelle, bo zaczynała się obawiać o swojego kaktusa, który już usychał powoli. Sięgnęła do telefonu wystukując numer z pamięci
- Lucie Luu – powiedziała tylko, gdy ktoś po drugiej stronie odebrał telefon – Podwójną porcję kurczaka w sezamie, nie potrójną – poprawiła się, gdy głowa lamy podniosła się i napotkała jej niebieskie oczy. – Sajgonki karbowe razy dwa – zakończyła zamówienie chwile jeszcze potwierdzała dane dla dostawcy kolacji, po czym odłożyła słuchawkę.
- Jedzenie...? – stwierdziła pytająco Maelle.
- Mhm... – odparła Luci i wróciła do raportu policyjnego przekazanego z nieznanych jej powodów, zapewne dla samego faktu przekazania go komukolwiek, co wcale nie uszczęśliwiało.
Ciągle zastanawiała się nad tym, co zobaczyła w mieszkaniu Dee jakoś nie potrafiła się otrząsnąć z faktu posiadania przez tego mężczyznę żony, to zmieniało całą jej dotychczasowa analizę tego przypadku. Łapała się na tym, iż musiała dwa razy czytać to samo zdanie gdyż Olga nie dawała spokoju, ciągle grasowała w myślach. Znów wróciła do czytanego raportu, z którego nic nie wiedziała i który nie wydawał się specjalnie interesujący.
Maelle w tym czasie posegregowała dwie kupki dokumentów i zbierała się by zacząć sporządzać notatki do pierwszej z nich, podziwiała pracowitość tej dziewczyny, co u takiego pracoholika jak Lucie było czymś rzadkim żeby nie powiedzieć niespotykanym.
Drugą nie dającą spokoju Lucie myślą było wysysanie energii z magicznych, obawiała się, iż sprawa przerasta możliwości zespołu jednak duma nie pozwalała się przyznać do możliwości nie rozwiązania tej sprawy.
Puk, puk – usłyszała
- Proszę – odparła pewna, iż przyjechał dostawca z chińskiej restauracji.
Do pomieszczenia wgramolił się mężczyzna starając się nie wyrwać drzwi z framugi jak i wejść do pomieszczenia za nim posłusznie szedł osioł.
- Słucham pana... – jęknęła Lucie, a Maelle patrzyła się zaciekawiona na osła, który wyczuwając zagrożenie schował się za swojego pana.
- Sioniorita – odezwał się wielkolud – Kazali mi tutaj przyjść mam pomóc – stwierdził z uśmiechem wyciągając rękę z kartka papieru
- Boże – jęknęła Lucie. – Proszę podać – powiedziała podejrzewając, co może posiadać pismo.
Wielkolud przeszedł powoli miedzy kupkami papierów rozłożonymi w małym gabinecie starając się ich nie poprzewracać, co wymagało sporego wysiłku. Lucie zaczęła czytać a jej czoło coraz bardziej się marszczyło.
- Tak wiec panie Gonzales, po co pan tutaj przyjechał? – zapytała niemiłym tonem, gdyż ból głowy spotęgował się w wiele bardziej niżby tego chciała w przeciągu zaledwie minuty.
- Kazali – stwierdził Gonzales z niepewnym uśmiechem na twarzy.
- Musi pan zaczekać na dowódcę oddziału on pana wprowadzi z sprawę i takie tam – powiedział oddajać mu kartkę.
- Gdzie? – zapytał mężczyzna.
- Co, gdzie? – warknęła zła Lucie?
- Gdzie mam zaczekać, siniora?
- Na korytarzu przecież nie tutaj – westchnęła Lucie. - No już proszę nam nie przeszkadzać – machnęła ręką jakby odganiała muchę sprzed nosa, choć mężczyźnie daleko było do much, a raczej tej do niego.
Usłyszała ciche zamykanie drzwi, zdecydowanie nie delikatne jak dla normalnych ludzi choć wielkolud musiał sie bardzo starać, jak oceniła Lucie. Osioł zabeczał jeszcze kilka razy usłyszała kilka hiszpańskich słówek, po czym nastała względna cisza biurowa.
- Maelle odszukaj Dee – poprosiła Lamę. – Im szybciej tym lepiej. Dam ci za to dwa batoniki.
Słysząc taką propozycje dziewczyna niemal rzucała się do telefonu, aż Lucie się wystraszyła, iż owy zje.
Ściągnęła do na podłogę, usiadła na podłodze i oparła się o biurko. Lucie słyszała cichy glos sepleniącej dziewczyny, która starała się dogadać z kolejnym rozmówcą. Sama jednak łykała kolejne tego dnia proszki na ból głowy.
- Za dużo obiektów do psychoanalizy – mamrotała do siebie. – Trzeba zacząć robić notatki, bo się pogubię później – westchnęła. – I o co chodzi z tymi królikami... Niech je wyślą do spalarni w Sztokholmie... – jęknęła niezadowolona, iż ktoś postanowił wysłać im wszystkie możliwe raporty, jakie są.
0 Responses

    Obserwatorzy