rozdział 2 część 5 (by hevs)

Zapadła chwila pełnej konsternacji ciszy. Luis wydał z siebie dziwny dźwięk, który niewątpliwie mógł w przeciągu kilku sekund przerodzić się w gromki wybuch śmiechu. Sądząc po minie lamii skończyłoby się to tragicznie.
Usłyszeli ciche szurnięcie. Automatycznie zerknęli w tamtą stronę. Dee. Trzęsła mu się broda. Powoli podszedł do Maelle. I pogłaskał ją po głowie, co w przypadku takiej różnicy wzrostu oznaczało, że niemal stanął na palcach.
- Biedactwo… - szepnął. – Nawet sobie przekląć nie możesz… Nic się nie martw, już ja się tobą zaopiekuję.
- Pachnies jak sioła plofansalskie... semu?
Dee z niepokojem spojrzał na cygaro.
- Też mnie to zastanawia… - Kiedy wrócił wzrokiem do Luisa, zaszokowanego tak, że niezdolnego do komentarza, po rozczuleniu sprzed sekundy nie było już śladu. – Jeszcze jeden taki tekst i będziesz wyjmował śrut z dupy. Idziemy. – Machnął na resztę i podszedł do oblepionych biało-czerwoną taśmą drzwi.
Wyciągnął z kabury na udzie pistolet. Nathalie wpatrywała się z niedowierzaniem na to, jak sam się odbezpieczył i przeładował.
- To nielegalne – zauważyła z wyraźną nutką fascynacji.
- Odsuń się. Mam złą karmę.
Nathalie z piśnięciem odskoczyła na bezpieczną – w swoim mniemaniu – odległość.
- Robimy tak: ja-
- Nagle ci się zebrało na dowodzenie? – Parsknął Luis.
- Nich go któraś zaknebluje, bo poleje się krew. Dałem wam debile szansę na przejęcie inicjatywy, nie to nie. Mnie się nie uśmiecha, że nie dość, że za was odpowiadam, to jeszcze mam coś robić! Więc załatwmy to kurwa szybko. Apsik.
Czubkiem lufy szybko narysował coś na wnętrzu lewej dłoni.
- Szlag – stwierdził bez cienia złości. A znaczek na dłoni rozjarzył się niczym żarówka.
- Łał!! To Soczewka Hajemsdorffa!! – Rozpiszczała się Nathalie. – Nigdy nie widziałam, żeby ktoś potrafił ją zrobić! I to na dodatek na dłoni!!
- Zawsze myślałem, że to takie ustrojstwo, które robi za latarkę, ale skoro twierdzisz inaczej… - Mruknął Dee kierując snop światła na drzwi świątyni.
- Gdzie się tego nauczyłeś??
Czy tylko on miał wrażenie, że ona używa podwójnych znaków interpunkcyjnych?
- W wojsku – sięgnął do kłódki.
- Ty byłeś w wojsku? Od kiedy biorą kurdupli?
- Stary… - Dee odwrócił się, by spojrzeć na wilkołaka z politowaniem – Ty masz jakiś kompleks na tle wzrostu? Albo raczej długości? To sobie daruj, bo jakoś mnie to nie obchodzi. A im nie zaimponujesz. I STUL PYSK!!!
Ponownie złapał kłódkę. Próbował kogoś kiedyś nauczyć, jak się to robi i nie był wstanie. Ojciec pokazał mu to tak dawno temu, że teraz otwierał zamki odruchowo. Jak dobrze, że był policjantem. Kłódkę cisnął gdzieś za siebie w nadziei, że trafi śerściucha. Nogą popchnął drzwi. Otworzyły się powoli ze złowieszczym skrzypieniem. W strumieniu światła, które wciąż emitował wzór we wnętrzu dłoni Dee ukazała się… grupka nieco zaskoczonych dziesięciolatków najwyraźniej zbyt zaabsorbowanych paczką papierosów, którą ściskał w spoconej dłoni jeden z nich żeby zwrócić uwagę na dźwięki miażdżonej blachy oraz wrzaski mniej lub bardziej niekulturalne, jakimi dzieliła się ze światem najzgodniejsza z grup operacyjnych.
- O kurwa. – Zauważyło jedno z dzieci bardzo grzecznym tonem, pasującym zresztą do całokształtu łączącego się w coś w rodzaju stereotypowego kujonka.
Dee ruszył na nie bez słowa, wyrwał chudemu okularnikowi papierosy i tym swoim zdartym głosem warknął:
- Jak będziecie palić, to nie urośniecie jak ja!
- I będziemy tacy brzydcy jak ty…? – Zapytała z przerażeniem jedna z dziewczynek, mała i chudziuteńka tak, że wyglądała, jakby ją miał wiatr porwać.
Dee drgnęła brew. Ej, no był może kurduplem i nie miał specjalnie ujmującej osobowości, ale uważał się za całkiem przystojnego. Jak już się ogolisz, debilu – upomniał sam siebie.
- Gorsi. – Zapewnił dzieci z miną znawcy.
- Ja nie chcę – rozpłakał się jeden z chłopców i wybiegł z kościoła, a za nim podążyła reszta.
- No pięknie-Apsik! Sprawdź, którędy tutaj weszli – machnął dłonią na Luisa, sięgając do paczki zabranej dzieciakom i wkładając do ust dwa ćmiki, resztę chowając do jednej z licznych kieszeni bojówek. Zapalając papierosy spojrzał na Maelle – dlaczego nie wywąchałaś dzieciaków?
- Sabalso pachnie klfją…
- No tak… - mruknął. Uniósł dłoń nad głowę i poświecił w stronę ołtarza. Kamienną posadzkę pokrywały różnej wielkości resztki ławek i wystroju, a do tego duża ilość butelek, prezerwatyw i petów. Tia… dwunasty wiek, co? A może zresztą i tak… Śmieci były odgarnięte mniej więcej w połowie nawy. Krąg pustej przestrzeni był aż oczywiście podejrzany. Ruszył w jego stronę pierwszy, ale i tak wyprzedziła go Nathalie. Kobieta ukucnęła przy krawędzi z chorobliwą fascynacją wpatrując się w resztki zaklęcia.
- To chyba będzie przypisanie Emmericha, poświeć mi bardziej…
- Emmerich to taki reżyser. Robi wyjątkowo durne i wyjątkowo widowiskowe filmy dla debili – mruknął Dee, ale posłusznie oświetlił krąg. – Jak dla mnie to wygląda na wysysacza, złączkę i coś jeszcze, chyba akumulator.
- No co?? – Oczy Nathalie zrobiły się niemal idealnie okrągłe. Co było godnym uwagi fenomenem, jeśli weźmie się pod uwagę, że patrzyła niemal dokładnie pod światło.
- No, że bierzesz z czegoś energię, złączka… ta złączka mi tutaj nie pasuje… złączki używasz, żeby coś połączyć, tylko nie łapie, co by mieli tutaj łączyć… no a akumulator gromadzi energię, ale… cholera, jakbym gdzieś już widział taki znak… Apsik!
- Czy ty aby na pewno jesteś magiem…? – Zapytał Luis, który właśnie wrócił z obchodu świątyni. Odkrył boczne wejście, kompletnie niezabezpieczone.
- Snalaslam jakis papielek – wtrąciła się Maelle i podsunęła Dee wymiętą kartkę papieru.
- A w posciu było lubieźne a śmierne – odczytał niepewnie gryzmoły. – A potem coś bez sensu… Apsik! robota dla śerściucha – Podsunął wilkołakowi papier. Ten wyrwał go ze wściekłym warknięciem. Już miał zaskoczyć wszystkich błyskotliwą ripostą, kiedy od strony wejścia dobiegło ich… pukanie.
Dee błyskawicznie wycelował w tamtą stronę.
- Kto tam? – Zapytała absurdalnie Nathalie.
- D-Dragan? To-t-to ja, Mari-a-anna…! – poinformował ich słaby kobiecy głosik.
- A co ty tutaj robisz, do kurwy nędzy? – zapytał Dee opuszczając broń.
Zza uchylonych drzwi wyłoniła się drobniutka kobieta w szarej garsonce, tak nijaka, że gdy tylko odwróciłeś wzrok zapominałeś jak wygląda. Luisowi przemknęło przez myśl, że kiedyś już ją widział… chyba… Kobieta z trudem przebrnęła przez zaśmieconą świątynię. W ramionach trzymała kilka teczek.
- P-przyn-n-niosłam c-ci d-dokumenty, bo nieodeb-brałeś – podała Dee teczki. - I-i jeszcze mam t-te tablet-tki, bo s-sły-yszałam, że-e m-masz wilko-ołaka w-w eki-i-ekipie. – Wyciągnęła z kieszeni pojemniczek.
- Czerwone?
- Z-zielone. To źle? – Wyglądała na przestraszoną i zmartwioną.
- Czy źle… po czerwonych dostaję szały, a po zielonych chce mi się spać… Kofeiny żadnej pewnie nie masz?
- N-nie-e, ale mo-ogę pó-ójść i ku-upić, j-ja-
- Spoko, przeżyję – połknął dwie, a opakowanie wrzucił do którejś z bezdennych chyba kieszeni.
- Czy t-tam na d-drzewie t-to nie-e by-ył samo-o-samochód Komen-n-da-danta?
- Słusznie używasz czasu przeszłego… - uśmiechnął się krzywo Dee.
0 Responses

    Obserwatorzy