rozdział 2 część 2 (by Kruff)

- Zdaje się, że wszystko jest w papierach… szefie – ostatnie słowo Luis wypluł z siebie niczym wyprutą z resztek aromatu gumę do żucia.
- Jak się, kurwa, pytam, to masz, kurwa, odpowiadać, kundlu jeden! – wrzasnął Dee, czerwieniąc się... ze złości? Albo z powodu alergii. Albo jedno i drugie. Mało istotne.
Wilkołak wydał z siebie cichy pomruk niezadowolenia i spojrzał na niego z ukosa, ale się nie odezwał. Nie wdawał się w pyskówki z byle kim, a Dee był co najwyżej śmieszny ze swoją zakichaną, kurduplowatą posturą i wyraźnymi brakami w owłosieniu.
- Ja jestem magioznawcą – Nathalie uśmiechnęła się szeroko, nieco łagodząc sytuację – Zajmuję się zaklęciami i wszystkim, co z nimi związane. Wiecie, to bardzo ciekawe i od dziecka marzyłam, żeby się tym zajmować i…
- Ja, jak już wspomniałam, jestem psychologiem – przerwała wampirzyca, korzystając z sekundowej ciszy, jaka zapadła z okazji głębszego wdechu. Oparła się o framugę, eksponując ładne, kobiece biodra – A swoją przydatność, jak się zdaje, już udowodniłam, kiedy jako jedyna zadałam sobie trochę trudu, żeby sprawdzić, o co tu właściwie chodzi.
Luis spojrzał na nóż, który kręciła w palcach. Nie ma co – oryginalne narzędzie psychoanalizy. Wyglądało na to, że jedyna wartość wampirzycy tkwiła w srebrnych kolczykach, które zwisały z jej uszu. Była z nich chyba bardzo dumna, bo co chwilę poprawiała blond loczki, dbając o to, by były lepiej widoczne.
- Kryptolog – Luis postanowił ograniczyć się do niezbędnego minimum – I pies tropiący.
Doskonale.
Wybornie.
Zajebiaszczo cudownie.
Były takie istoty, o których Luis myślał, że gdyby zapisać je kodem binarnym, składałyby się z samych zer. Z przerażającego, nieskończonego ciągu zer, nawet jeśli teoretycznie było to niemożliwe. Należały do nich wampiry, kurduple i ci, z którymi można było rozmawiać jedynie w okularach i przecierając od czasu do czasu twarz chusteczką, żeby pozbyć się śliny. Jedyną osobą w tym gronie, godną jakiejkolwiek uwagi – prócz, rzecz jasna, jego samego – była pewna brązowowłosa i wyraźnie zachwycona całą sytuacją młoda kobieta. Ta od magioznawstwa.
Nathalie? Chyba jakoś tak.
Luis pobieżnie zmierzył ją wzrokiem. Sylwetka raczej chłopięca, mała pupa i biust, ale całość zgrabna. Buzia ładna, budząca zdecydowanie przyjemne skojarzenia. Mogłaby tylko zmienić styl ubierania, bo wyglądała, jakby pracowała w barze sushi. Dobrze chociaż, że nie nosiła drutów we włosach. To zawsze utrudnia sprawę, bo trzeba je wyplątywać, a to wcale nie jest takie łatwe, zwłaszcza, kiedy chce się już przejść do rzeczy.
Kiedy zauważył, że przypadkiem spojrzała w jego stronę, puścił do niej oczko. Zdaje się, że uznała to za kolejny przejaw wszechogarniającej ją cudowności świata. Ale raczej nie zrozumiała, o co chodzi.
Kwestia czasu. Niewiele jest takich, które potrafią oprzeć się iście zwierzęcemu magnetyzmowi.
- A ty? – Dee spojrzał na sepleniącą dziewczynę w matowych, zielonych rajstopach i groźnie zmarszczył brwi.
- No… Jestem lamią – odparła, jakby to miało wszystko wyjaśnić – I stasystką.
Zapadła cisza. Wszyscy spojrzeli po sobie.
- To so teras besiemy robiś?
- Sądzę, że najrozsądniej byłoby obejrzeć miejsce ostatniej zbrodni – powiedziała Lucie, z mdłym, iście psychologicznym uśmiechem – Dwunastowieczny romański kościół na obrzeżach miasta.
- Ach, to musi być perła architektury – zaświergotała radośnie Nathalie – Architektura romańska jest bardzo ciekawa ze względu na militarny charakter…
- Zamknij się, bo ci zrobię z dupy jesień średniowiecza – warknął Dee.
Kobieta spojrzała na niego zdziwiona swoimi rozbrajającymi oczami i zamrugała kilka razy.
- Zbierać się! Za pięć minut chcę was widzieć na dole!
Luis wyszedł ostatni. Zgasił światło i uśmiechnął się do siebie. W jego głowie rodził się iście szatański plan…
To, że nie wdał się w pyskówkę z nowym szefem, nie oznaczało, że zapomniał, iż został przez niego nazwany kundlem. Zemsta miała być słodka i powolna. Skoro Dee nie przejrzał papierów, nie wiedział pewnie, kto ma prawo jazdy a kto nie. Wyobraźnia Luisa rozpaliła się wizją ich wspólnej jazdy i krztuszącego się z powodu alergii kurdupla. Niech zdycha w męczarniach.
O, Tak…
0 Responses

    Obserwatorzy