Rozdział 3 część 2

Luis raz jeszcze zmierzył wzrokiem zjawisko w szarej garsonce. Zastanawiał się, jakim cudem odnalazła swojego kurdupla i jak to się stało, że dotarła za nim aż tutaj, po drodze nie ulegając rozpadowi. Kiedy się człowiek tak trzęsie, musi się w końcu zacząć rozpadać.
Wilkołak rzucił okiem na pomiętą, lekko zawilgoconą karteczkę.

A w posciu było lubieźne a śmierne, jako maciora rządna. A daliż bych ne bujał, bych był jako one, tęć onym dawasz, co ichnie było.


Podrapał się po głowie. Nie rozumiał. Schował papierek do kieszeni, uprzednio złożywszy do starannie.
- To, co? Jeszcze jakieś sugestie dowództwa? – Spytał, unosząc krzaczastą brew.
- Pierwsza, żebyś się powiesił. Druga, żebyśmy stąd spierdalali – odparł Dee, zbierając z podłogi kilka dziwnie wyglądających przedmiotów – Wracamy do bazy. Obawiam się, że dość już widziałem.
- Cemu? – Maelle zrobiła zmartwioną minę. Siedziała na podłodze i pochłaniała porozwalane śmieci – Mnie się tu podoba.
- Och! – Oczy Nathalie stały się jeszcze bardziej okrągłe, o ile to możliwe – To może ci zaszkodzić, dziecko! – z przerażeniem patrzyła, jak w ustach lamii znika resztka Coli wraz z butelką – Wiesz, ile to konserwantów?! A jaki to ma negatywny wpływ na szkliwo! A ten dwutlenek węgla!
Maelle beknęła potężnie.
- Odgasofana jus – odparła.
- To nie czas na darmową wyżerkę! - Zirytował się lekko Dee – Zbierać dupy i jazda stąd!
- Mmm… szefie? – Odezwał się Luis.
- Kurwa! Czego znowu, kundlu?!
- Jak my właściwie wrócimy?
No tak, rozbity samochód. Ale ani Luis, ani pozostali członkowie ekipy za wyjątkiem eterycznego zjawiska w szarej garsonce, nie znali jeszcze możliwości swojego szefa.
- Coś wymyślę – oświadczył Dee – Ale ty – wycelował palcem w pierś wilkołaka – idziesz piechotą.
- Złożę doniesienie o mobbingu i dyskryminacji rasowej!
Darkenwell roześmiał się demonicznie. Zaskakujące, że taka niewielka istota z tak zszarganymi strunami głosowymi potrafiła się tak śmiać.
- I kto ci je przyjmie? – Parsknął – Jak dotrzesz na komendę, twoja sprawa, reszta za mną!
***
Luis złowił jeszcze zmartwione, współczujące i pełne autentycznej dobroci spojrzenie Nathalie. A potem drzwi zamknęły się i kościół ogarnęły ciemności. A Luis… bał się ciemności. Znaczy, nie, kiedy był przy nim ktoś inny, jak na przykład taki Dee, który, choć wkurzający i kurduplowaty, potrafił sobie radzić. Prawdopodobnie byłby w stanie zabić każdego, mając do dyspozycji jedynie spinacz, wykałaczkę i gumkę recepturkę. Ale gdy wilkołak zostawał sam… Zaskomlał cicho, a w jego oczach pojawiła się najczystsza odmiana rozpaczy.
- Czekaaajciee!!! – Zawył, wypadając z kościoła – Już będę grzeczny!!…
Ale na kościelnym dziedzińcu nie było już nikogo…
Luis usiadł zrozpaczony na ziemi, pociągnął nosem.
Zostawili mnie, myślał gorączkowo, naprawdę mnie zostawili… Na komendę… trzeba wrócić na komendę… Tam jest światło i dużo ludzi…
Luis wyjął z kieszeni kartkę z dziwnym napisem oraz coś, co wyglądało jak obroża z przyczepionym woreczkiem. Rozedrganymi ze zdenerwowania palcami włożył do woreczka kartkę, dokumenty oraz kluczyki do samochodu. Zrzucił koszulę, ściągnął spodnie i bieliznę, nie bardzo przejmując się tym, że ktoś mógłby zobaczyć go nago. Zapiął obrożę na szyi.
A potem zaczął przeklinać i intensywnie się drapać wszystkimi czterema kończynami. Nie znosił uczucia, jakie towarzyszyło wyrastaniu sierści.
0 Responses

    Obserwatorzy