rozdział 2 część 3 (by ześmiechem)

Szła w stronę wyjścia. Zrobiło się już chłodno. Wyciągnęła ze swojej lnianej, obszytej drewnianymi koralikami torby bawełniany szal i narzuciła go na ramiona. Koraliki postukiwały cichutko. Zza chmur prześwitywał wąski kawałek księżyca w kształcie literki C. Prześliczna pogoda ! Przejrzyste, świeże powietrze. Przyjemnie. Po prostu klimat. Zwłaszcza do takiej pracy. Patrzyła z zachwytem na delikatnie rozpraszające się wokół latarni ulicznych światło.
Wyszła na parking, a za nią wilkołak i lamia. Po chwili, trzaskając drzwiami, wypadł z budynku Dee, po czym energicznie skierował się w stronę stojących w dwóch rządkach samochodów. Działał. Tymczasem Luis chodził w kółko. Dziewczyna w zielonych rajstopkach wyglądała na nieco zagubioną.
- Hej. – Zagadała do niej wesoło. – Zimna noc. Pewnie coś koło piętnastu stopni. Nie sądzisz ? Ale lepsze to niż upały. I świetne na cerę. Swoją drogą, uwielbiam siedzieć w taką pogodę na balkonie. Mam taki malutki balkonik, wiesz, jeden na jeden. Cały zastawiony kwiatkami. Uwielbiam kwiatki. Strasznie fajnie się je rysuje, nie ? Ach, nie lubisz rysować. No cóż, jasne, że nie każdy musi lubieć. Lubić. Każdy ma inne zainteresowania i wszystkie są równie warte. Chociaż miałam kiedyś znajomą, która uwielbiała wędkarstwo. Brała te ryby, suszyła je i wieszała na ścianie. Koszmar ! Od tamtej chwili rzadko kiedy jem mięso. Nie mówię, że w ogóle. Nie jestem wegetarianką, niestety. Chciałam wstąpić do Greenpeace, ale ciągle nie mam czasu tam iść…
Tamta gapiła się na nią. No cóż. Biedactwo, musiała być nieśmiała. Ale takie małomówne osoby zwykle mają bardzo wiele w środku.
- Mas cos do jecenia ?
Hmm. Na przykład w żołądku.
- Zobaczysz. – Uśmiechnęła się figlarnie. Rozejrzała się dookoła. Dee kombinował coś przy jakimś samochodzie. Luis oparł się o jakieś drzewko. Biedactwo aż się ugięło.
- Wsiadać. – Warknął Dee.
Podeszła do wozu. Całkiem fajny.
- Czy to przypadkiem nie komendanta ? – Usłyszała za sobą głos Luisa.
- Może tak, a może nie. Odwal się kundlu. Ciebie to nie musi obchodzić.
Tamten wzruszył ramionami.
- A pani psycholog nie jecie s nami ? – Zapytała lamia.
- Najwyraźniej nie chciało jej się ruszyć dupy z biura. Wsiadać. A, i nie zamierzam siedzieć koło psa.
Luis spojrzał na niego spode łba.
- Okej, – Nathalie podeszła do samochodu unosząc ręce w geście, jak kiedyś wyczytała w jakiejś gazetce, pokoju i uczciwości. - ja mogę usiąść z przodu.
Nikt nie skomentował. Jakoś wreszcie wsiedli. Dee ruszył i z piskiem opon wyjechał na ulicę.
W samochodzie panowała nieznośna cisza.
Trzeba to było przerwać.
- Marcheweczki ? – Uśmiechnęła się i wyjęła z torby plastikowe pudełko z surową marchewką.
- Aaa…
- Zdrowa, pełna witamin, fantastyczna na…
-Aaa…
- …paznokcie. Witamina A buduje siatkówkę i chroni układ oddechowy przed…
- AAAPSIK !!!
Spojrzała na swojego sąsiada. Był czerwony i wyglądał, jakby się dusił.
- Ach ! Ty masz jakąś alergię ! A może to astma ?! Nieleczona alergia prowadzi do koszmarnych powikłań ! Strasznych ! Okropnych ! Ojej ! Czy ty oddychasz ?! Czy ty oddychasz ?! Błagam, powiedz coś ! Czy ty oddychasz ?!
Dee wycharczał coś.
- Czy ty mówisz ?! Co ty mówisz ?! A jeżeli on umrze ? To będą jego ostatnie słowa !!! Co mówisz ?!
- Za… za…
- Dee ? Dee ?!
- ZAMKNIJ SIĘ IDIOTKO !
Obejrzała się. Lamia siedziała z wytrzeszczonymi z przerażenia oczami (a może był to raczej wyraz twarzy podobny do tego, z jakim niektórzy oglądają mecz?), Luis natomiast wyglądał, jakby też się dusił. A może jemu również się coś stało ?
Samochód jeździł skosami, szorując o ściany, po wąskiej, pustej uliczce między jakimiś kamieniczkami.
Dee zaciskał ręce na kierownicy tak, że aż zbielały. Twarz miał purpurową, z trudem chwytał powietrze.
- Może wody min…
- ZAMKNIJ SIĘ !
Zawahała się. Coś trzeba było zrobić. Tylko co ?
Sięgnęła do torby. Wyjęła z niej jakąś buteleczkę z rozpylaczem. Kilka razy psiknęła. W samochodzie dał się teraz wyczuć przyjemny świeży zapach. Tymczasem wyjechali na jakąś szerszą drogę.
- Co, do cholery jasnej, tu tak capi ?!
Zatkało ją. Ale tylko na chwilę.
- Perfumy o zapachu leśnym…
- Teraz jest jeszcze gorzej ! Wcześniej capiło jak stado psów ! Teraz capi jak stado psów w lesie !
Luis coś wycharkotał. Odwróciła się ku niemu z paniką w oczach.
- Czy tobie też przeszkadza ? Możemy otworzyć wszystkie okna… Możemy…
Wilkołak wybuchnął jakimś niekontrolowanym rykiem.
- CZEGO SIĘ ŚMIEJESZ, KUNDLU ?! JA CI SIĘ TU…
- Pień…
- Ja ci…
- Pień !
ŁUP !
BRZĘK !
Silnik ryknął i umilkł.
Nathalie otworzyła oczy. Dookoła leżały rozsypane grudki z rozbitej przedniej szyby. Dee wyszedł z samochodu.
- No to… Apsik ! Nie jedziemy dalej.
- Cy to nie tamto ? Tam…
- Cego ? Tfu ! Czego ?!
- Tam…
Byli na jakimś osiedlu. W niektórych oknach zaczęły zapalać się światła. Pomiędzy blokami dało się zobaczyć (pasującą tu jak sekator do manikiurzystki) wieżyczkę kościoła.
- Dobra. Ruszać się.
- A… samochód ?
- Już niepotrzebny.
Poszli. I znowu ta nieznośna cisza, przerywana ciągłym kichaniem.
Biedny człowiek. Przypomniało jej się coś. Czytała kiedyś jakąś książkę…
- Takie kichanie może być oznaką braku harmonii wewnętrznej. Twój duch źle się czuje w więzieniu umysłu. Musisz pozwolić mu fruwać. Powinieneś przyjść kiedyś na jakieś zajęcia z medytacji. Wyciszają. Twój duch odnajdzie drogę ku Światłu. Brakuje ci wewnętrznego Światła. Jesteś pełen gniewu. Wycisz się. Musisz wyzwolić…
- Wolisz nie wiedzieć, co mogę wyzwolić, jeżeli natychmiast się nie zatkasz, wariatko.
Umilkła. Ale tylko na chwilę.
- Marcheweczki ?
Dee przejechał sobie dłonią po twarzy.
Dochodzili już do kościoła.
0 Responses

    Obserwatorzy