rozdział 4 część 3 (by Reinhard)

A tym czasem, gdzieś daleko, daleko na zachodzie:

Obudził się wczesnym rankiem zrywając z siebie za małą pościel, wszystko z resztą w tejże maleńkiej przyczepie campingowej było za małe dla funkcjonariusza Jose Gonzalesa. Przez zadymione okienko sączyło się światło niosąc od słoneczka prezent w postaci piekącego gorąca. Kolos zerwał się i zauważył, że czas najwyższy ruszyć do roboty. Ulice czekały, a na nich niebezpieczeństwo, prawo, którego trzeba strzec.
Walnął się w czoło… jak zwykle zresztą próbując wcisnąć się do maleńkiej toalety. Gdy się weń zamkną, ściany z tworzywa wybrzuszyły się od rozpierających je barów.
Ogolił swą silną mexykańską twarz idealnie zarysowując linię wąsów, czarnych niby sama noc!

Wkrótce przyjeżdża partner i będą musieli ruszyć w drogę, na patrol po najgorszych dzielnicach miasta, gdzie gangi co dzień kogoś zabijają bounce’
ując niemo wokół zwłok przez kolejne pół godziny, w mistycznym tańcu odsyłającym duszę wroga do innego świata.

Czerwone stringi wpiły się między żeliwne pośladki ogromnego mężczyzny, podkolanówki białe naciągną na ogromne syry, zaraz potem króciutkie szorty spięte szerokim pasem, przy nim zaś kabura, krótkofalówka i inne pierdółki przepisowo zlecone do noszenia przez cholerny regulamin.
Naciągnął koszulę od munduru w piaskowym odcieniu, na pierś błyszcząca odznaka drogówki. Zawiązał buciory, ogromne, masywne, czarne. Pagony sierżanta Gonzalesa wypieszczone i zawsze czyste, nigdy nie zakurzone. W kieszonkę jedną schował maskę zapaśniczą, jego super-alter-ego: El Grande!
Oczy skrył za policyjnymi lustrzankami maskującymi większość twarzy, zaś na głowie posadził kapelusz drogówki z szerokim rondem.

Wkrótce zatrąbił klakson! Partner przyjechał, młody funkcjonariusz Jim Mauzer towarzyszył Josemu od blisko trzech miesięcy, pobierając nauk od mistrza.

Mężczyzna o śniadej cerze prawie o czymś zapomniał. Rozpiął koszulę, nabrał dłonią odżywki nieco ze słoiczka i natarł wypielęgnowane czarne loki… na klacie.
Teraz może wyjść!
Jose wypieprzył drzwi ze swego baraku buciorem, a te przeleciały nad kubłem na śmieci i wylądowały na starym drzewie, obitym od tychże drzwi już tyle razy, że jego kora wyglądała jakby dostała zmarszczek.
Jose stanął przed brudną, śmierdzącą przyczepą na zadupiu miasta. Wyglądała jak coś co zwróciłby wieloryb. Otaczał ją płotek ze spróchniałych zbitych w pośpiechu sztachet. Nieopodal pozginany rower, bez łańcucha i pedałów, wylegiwał się w słońcu oczekując by ktoś go dobił. Sznurki z wiszącą nań bielizną ciągnęły się jak pajęczyna.

-Sierżancie! – Krzyknął zadowolony młody posterunkowy.
-Si, Jim, compadre! – Rzekł Jose mega-bary-wkurwi-tonem, głosem tak niskim, że docierał do skamieniałych skrzypłoczy w osadowych skałach chińskich płaskowyżów i nawet je przyprawiał o dreszcze.
Kolos dwumetrowy zaciągnął się powietrzem, wąchając smród oleju od smażenia tortilli z pobliskiej budki serwującej tacos.
-Czujesz to, Mauzer?
-Emm… tłuszcz? – Spytał zmieszany.
Na te słowa brew mexykanina uniosła się wysoko, gdy zbliżył się do policyjnego wozu patrolu drogowego – kolosalnego wozu, równie masywnego co sam sierżant! Galanty Lincoln rodem jak z filmów spod sztandaru Mistrz Kierownicy Ucieka, którym to głównego bohatera gonił nienawistny szeryf i jego synek.
Mauzer miał podobny ubiór, z tym wyjątkiem, że nosił spodnie raczej długie, a nie ekstra skrócone.
Dla Jose zaś naturalne było by zostawić nieco przewiewu. Kto stołuje się tam gdzie serwują mexykańskie jadło, ten wie czemu.
-Si! Tłuszcz! Siniora nierządu znów rozdaje swój jędrny zadek gangom. Ta mucho grande lolita leżała w luksusach i obrosła w tłuszczyk, si… Czas sprzedać jej uno klapso w jej kształtne culos! – Zwrócił się do podwładnego pakując się z wysiłkiem do wozu. - Comprendo?
-Tak, sir…

***

Ruszyli zatem na patrol przejeżdżając przez najniebezpieczniejsze dzielnice małych, tanich klitek, w której różni banditos kwitli karmieni piersią El Mary Salvatruchy. Widzieli ich, Mauzer bał się jak cholera, gdy Jose był w ciętym nastroju. Sierżant Gonzales bowiem nastrajał się na przyskrzynienie jakiś banditos, a jedynym powodem, dla którego tolerowano ich na owym osiedlu, był fakt, iż Jose to mexykanin. Gdyby nie jego pochodzenie już by ich rozstrzelali.
Na ścianach pełno grafiti oznaczających terytorium gangu MS-13.
Widzieli tych mężczyzn o śniadych cerach, w białych adidasach, workowatych spodniach chyba w połowie ud, luźnych koszulach czy bluzach do kolan, pod którymi nie rzadko kryła się broń. Ciała mieli wytatuowane, czaszkami, napisami często pojawiającymi się na odzieniu, świadczącymi o honorze i wierności gangom. Ich głowy często owinięte wstęgami, chustkami, na których siedziały sobie czapki z daszkami, oczywiście założone pod każdym kątem, tylko nie prosto. Twarze zaś zakrywały niebieskie chusty, jakie mężczyźni nosili wokół szyi, ale naciągali na nosy jak tylko w okolicy pojawiały się gliny lub członkowie innych gangów.
Łypali na policjantów tak groźnie, że młody czarnowłosy Jim aż zmarzł, choć było trzydzieści sześć stopni w cieniu!
-Ei! Espalada, puto! – krzyknął ktoś z tłumu, karząc się im wynosić.
Ale to nie przeraziło kolosa, któremu nie straszne były takie oto błahe pogróżki.
Jechali dalej, jakby chwaląc się, że nic nie robią sobie z zasad gangu.
Nagle w radiu coś zarzęziło! Komunikat nadchodził, a sam Mauzer natychmiastowo odebrał, błagając by to było wezwanie była z dala stąd.
-Napad w sektorze południowym, dwóch podejrzanych, uzbrojonych, rasy czarnej rabuje stację benzynową na rogu Trzydziestej Czwartej i Ósmej.
-To coś dla nas, sierżancie! – Stwierdził chłopak, a sam Jose aż zachciał zerwać z siebie koszulę.
Miast tego przyspieszył, koła zabuksowały, chmura dymu z palonych gum osmrodziła gangsterów co zaraz uszli w popłochu pokasłując.

***

Przed stacją Texaco stał stary czerwony pickup, dwóch murzynów w skrywających twarze w cieniu rzucanym przez daszki ich czapek, oraz z czarnymi chustkami na twarzach, pakowało na wóz łupy. Hindus co stacją zarządzał trzymał ręce w górze, pocił się na widok wycelowanego weń rewolweru. Nie wiedząc czemu murzyni mieli tą ciekawą przypadłość, trzymania broni przechylonej na bok. Może to przyzwyczajenie od miksowania płyt?
Nieważne! I tak wkrótce zajechał wóz patrolu drogówki krzyżując im plany!
-O kurwa, ziom! – Jęknął jeden z afro-amerykanów… - Pacz, ziom, gliny przyjechały, ziom!
-Ziom!
-Kurwa!
-No, ziom!
Po interesującej wymianie opinii, otworzyli ogień, ale Jose Gonzales wraz z młodym posterunkowym zdążyli schować się za wozem. Sami odpowiedzieli dziurawiąc z łatwością picukpa!

Tedy to jeden z czarnoskórych porwał przerażoną dziewczynę i przytknął jej lufę do głowy. Czerwona sukienka z falbankami, czarne loki, dobrze opalona… to latynoska!
Aż szlag trafił sierżanta, który mógł jedynie przyglądać się jak bandyci ładują się do wozu z piszczącą dziewczyną i odjeżdżają!
Prawdziwy mężczyzna musi uratować kobietę w potrzebie!
Wyjął zatem srebrną maskę z kieszonki i rzekł do podwładnego:
-Nie spuszczaj ich z oka.
-Ale… - chciał odpowiedzieć młody, lecz sierżant znikł chowając się w zaułku między budynkami…

***

Dłonie mocno chwyciły za połcie mundurowej koszuli. Szybkim szarpnięciem zdarł z siebie cały mundur zostając jedynie w czerwonych stringach! Na głowę naciągnął srebrną maskę zakrywającą jego prawdziwą tożsamość!
Muskuły napięły się…
-Hu! – Stęknął mocarnie przybierając figurę idealnej greckiej rzeźby olimpijskiego osiłka!
-Ha! – Uniósł ramiona naprężając monstrualne bicepsy.
-El Grande! – Zdawało się, że świat zamarł… ze strachu.

***

Mauzer śledził pojazd uliczkami pełnymi pawilonów handlowych i pomniejszych bloczków apartamentowych. Napastnicy nie zatrzymywali się na czerwonym, więc trudno było ich śledzić. Klaksony trąbiły jak stado wystraszonych bizonów co muczą i ryczą gdy w pobliżu pojawi się stado kłusowników!
I wtedy dostrzegł w lusterku, jak po dachach budynków coś przemyka… coś… dziwnego.
Ludzie na ulicach też wskazywali kształt palcami. Czy to wielki brązowy pomnik? Czy to transofrmers co właśnie ożył w humanoidalny kształt, a przedtem był lokomotywą?
Nie…
Wtedy jeden z małych chłopców uśmiechnął się i krzyknął:
-El Grande!
Ludzie zaczęli klaskać i wiwatować, gdy kolos dawał ogromne susy z dachu na dach, nie odstępując ściganych nawet na krok!

W końcu czarnym rabusiom drogę zajechała wyjeżdżająca ciężarówka, z drugiej strony jezdnię zastawił gliniarz, ale przecież był sam w wozie, szybko powinni go załatwić. Byli w wąskiej uliczce, żadnego odwrotu!
Jeden z nich wyskoczył jedną ręką przystawiając dziewczynie nóż do szyi, gnata zaś kierując przeciw Jimowi Mauzerowi.
-Stój, białasie, albo rozpruje tej suczy gardło, sklejasz akcję?
-Właśnie, ziom, sklejasz akcję?! – dodał drugi.
-Poddajcie się, nie macie drogi ucieczki!
-Nie szczekaj psie, albo sucz zginie!

Nagle tuż za nimi rozległ się ogromny huk! Ziemia zadrżała! Bandyci powoli obrócili się i unieśli głowy, by zmierzyć pierw tęgą mięsistą klatę, a potem srebrną maskę, co celowała weń najgorszym z możliwych nienawistnych spojrzeń.
Pisnęli w przerażeniu, gdy łapska większe od ich głów złapały za broń, którą trzymali i zgniotły pistolet oraz rewolwer jakby te były puszkami po piwie.
Opadły im szczęki!
Kolos z brązu nachylił się nad jednym z nich, przybierając pozę jak model na konkursie mistera uniwersum. Pierś owłosiona znalazła się tuż przed twarzą murzyna i nagle…
Łup! Naprężył ją tak szybko i mocno, że ta znokautowała biedaka odrzucając go na dobrze trzy metry!
-Hu!
Drugiego nawet nie tknął! Po prostu napiął mięśnie tak groźnie, że pod gangsterem ugięły się nogi i zemdlał.
Jim pospieszył zakładać kajdanki, zaś rozluźniony bohater ujął dziewczynę, także bliską omdlenia, lecz z zaszczytu i szczęścia spotkania legendarnego El Grande…
-Och… sinior. – Zaćwierkała zalotnie. – Gracias… muchas gracias.
-Mi placer, chicka! – Odrzekł i puszczając ją pozwolił odejść.
Nim ta zdążyła, już zebrał się tłum ludzi skandujący imię El Grande, które zdążył wspiąć się na śmieciarkę i spojrzeć na horyzont, wyglądając jak prawdziwy antyczny czempion.
-Hurra! Vivat! – ci co mieli sombrera zaczęli strzelać w powietrze.

El Grande zniknął w którejś z uliczek, odchodząc wypełniwszy swój obowiązek.
0 Responses

    Obserwatorzy