rozdział 1 część 5 (by hevs)

Wyrwał do przodu jak zawsze, wąski korytarzyk pokonał błyskawicznie, rzucił się za obsmarowaną krwią szafkę robiącą najwyraźniej za ołtarz – na to wskazywał robiony na szydełku obrusik - przekoziołkował i kiedy wyskoczył z drugiej strony trzymał w wyciągniętych rękach dwa błyszczące pistolety. Sapnął radośnie, wpakowując w zaskoczonego wilkołaka oba magazynki. Ogień ciągły to najlepsze, co wymyślono od czasu seksu! Przesunął w zębach cygaro. A potem potężnie kichnął.
Na to do zrujnowanego pokoju wpadła Summer, długowłosa blondynka robiąca ostatnio za jego szefową.
- Coś ty zrobił?! – wrzasnęła z przerażeniem wpatrując się w trupa, choć dla zapytanego bardziej szokujące było to, że obłażące z tapety ściany pokoju były wymalowane we wszelkie możliwe symbole w założeniu satanistyczne, co oznaczało niejedno logo jakiejś kapeli metalowej.
- Tego… uniemożliwiłem śerściuchowi stawianie oporu.
- Miałeś go obezwładnić!
- Nie liczy się? – Zapytał z udawanym zdziwieniem. Widząc poruszoną minę kobiety dodał tonem wyjaśnienia – przecież to śerściuch, takich to się w ogóle powinno wszystkich wytłuc… Pierdolone zwierzaki, nic tylko-Apsik! – Potarł wierzchem dłoni nos. – Wypierdalam stąd kurwa, bo jeszcze wysypki dostanę…
Mamrocząc pod nosem opuścił budynek. Podchodząc do samochodu, którym tu przyjechali rozejrzał się jeszcze raz po okolicy. Rudera na środku pustkowia. Idealne miejsce żeby odprawiać jakieś bluźniercze rytuały… Kiedy oni się wreszcie nauczą, że takie miejsca sprawdzane są w pierwszej kolejności? Pewnie nigdy, w końcu to śerściuchy… Nawet tutaj spory kawałek od budynku śmierdziało wilkołakiem. Podrapał się po przedramieniu. Ani chybi, będzie miał wysypkę.
Dotarł do służbowego Seata. Z dezaprobatą przyjrzał się autu. Robił to za każdym razem kiedy musiał do niego wsiąść, z nadzieją, że zmieni się w starego dobrego Willysa. Nic takiego nigdy nie nastąpiło, ale nie tracił nadziei. Bo jeżdżenie tym tutaj w workowatym moro, z lustrzankami na nosie i cygarem w zębach doprawdy nadawało się jedynie do absurdalnej komedii. No ale czymś musiał się dostać z powrotem do cywilizacji.
Szarpnął za klamkę. Oczywiście zamknięte. No tak, klucze miała Summer. Ale przecież nie po to miało się umiejętności, żeby z nich nie korzystać… Przyłożył dłoń do drzwi. Chwila skupienia i trzaśnięcie poinformowało go, że misja zakończyła się sukcesem. Silnik zapalił tym samym sposobem.
***
Pruł sto dwadzieścia na godzinę i przetrząsał właśnie torebkę, którą Summer nieopatrznie zostawiła na siedzeniu, kiedy rozdzwonił się jego telefon informując cały świat, że wódka jest najlepsza na wszystko. Odebrał nie patrząc na to, kto dzwoni i natychmiast tego pożałował.
- Stawisz się u Krzyckiego w Kadrach, natychmiast! Tryb dyscyplinarny! – fascynowało go to, że Komendant potrafił wypowiadać te same dwa zdania – tym razem zmieniło się nazwisko, czyżby tamtą kobitkę doprowadził do rozpaczy? – tym samym, rzeczowym i jedynie delikatnie sugerującym irytację tonem.
- Ta… jasne… - mruknął i rozłączył się. Wygrzebał ze stosu kosmetyków – sporo większego do torebki z której go wysypał; zdolności kobiet w tej kwestii zawsze go fascynowały – portmonetkę. Hmm… jakieś drobne, co najmniej kilkanaście zdjęć – na bogów po co nosić zdjęcia w portfelu?! O, jest, karta kredytowa. Czyli jednak stać go żarcie do dziesiątego. Uśmiechnął się szeroko, jak na zarośniętego zwyrodnialca przystało i skierował się do pobliskiego sklepu.
***
Kiedy wreszcie zrobił zakupy, spokojnie wziął prysznic, ugotował obiad na dziś i jutro, przejrzał ofertę księgarni i sprawdził pocztę zrobiło się już zupełnie ciemno. Filmy, które zamówił we wtorek jeszcze nie przyszły, a repertuar kin na ten tydzień już obcykał, więc postanowił jednak pojechać do Kadr. Nie znosił tego… nie, nie chodziło o to, że musiał słuchać opierdzielu i takich tam, nawet nie chodziło o to, że trzeba było ruszyć dupsko. Po prostu w kadrach pracowało trochę śerściuchów. Smród na tym piętrze był niewyobrażalny, kichanie na następny tydzień i wysypka gwarantowane. No ale co było robić… pojechać musiał i tak, bo jak mu nie przydziela nowej roboty to mu nie zapłacą. Nie ma kasy nie ma kina, nie ma kina, to się można od razu pochlastać.
Na komendę dotarł w miarę szybko, około dwudziestej trzeciej w mieście robiło się już zupełnie pusto i całkiem przyjemnie. Okazało się, że rzeczony Krzycki – kimkolwiek był, ale sądząc po łączącej przerażenie z rozbawieniem minie zaczepionej wampirzycy był śerściuchem – bynajmniej nie urzęduje na trzecim piętrze, jak reszta kadr, tylko ma kanciapę przy sali konferencyjnej na piątym. No pięknie. Dotarł na miejsce i co się okazało? Że w konferencyjnej od rana trwa jakieś zebranie/spotkanie/szkolenie, kogo to obchodzi? Jedyne na jakim kiedykolwiek był odbywało się z daleka od cywilizacji i pod hasłem „Praktyczny kurs obsługi rusznicy przeciwpancernej”. Pokręcił się chwilę po korytarzu i poszedł po coś do żarcia, akurat na rogu wietnamsko-chińskie małżeństwo prowadziło fajną knajpkę. Chyba jedyne miejsce w mieście, gdzie można było zjeść i wypić praktycznie wszystko.
Wracając minął biedaków, których męczyli zebraniem, no nareszcie załatwi sprawę. Właściwie nawet był ciekaw, gdzie go przydzielą. W archiwum nawet było spoko, tylko czemu nie można było jeść nad dokumentami? Co, miał tam umrzeć z nudów, skoro czytać i oglądać filmów na laptopie też nie było wolno? W końcu i tak wywalili go za robienie skrętów z dokumentacji. Popchnął drzwi do konferencyjnej. I kichnął.
W pomieszczeniu siedziały cztery osoby. W okolicy środku stołu wysoki śerściuch, przy drzwiach, jak najdalej od niego, poirytowana wampirzyca oraz dziewczyna wyglądająca, jakby się urwała z kursu jogi, czy czegoś ten deseń. Znudzona życiem blondwłosa lamia wyglądała, jakby zaraz miała zasnąć. Taa… znał on takie. Jak tylko na horyzoncie pojawiłoby się coś do żarcia, po apatii nie pozostałby ślad. Czyli nie był sam w kolejce do audiencji u tajemniczego Krzyciego? Kichnął raz jeszcze.
- Pierwszy wchodzę, pierwszy wychodzę i mam w dupie, co o tym myślicie – poinformował ich zdartym głosem. Jedyne prowadzące dalej drzwi otworzył kopnięciem. Siedzący w niewielkim gabineciku mężczyzna powoli podniósł wzrok znad papierów i pytająco uniósł brwi. Idealnym słowem na jego opisanie byłoby: beznamiętny.
W odpowiedzi usłyszał tylko kichniecie.
- Hmm… pan… hmm… Darkenwell jak sądzę? Hmm…? – wilkołak mówił przez nos w straszliwie irytujący sposób. – Właśnie przeglądam pana papiery, hmm… Imponujący przebieg służby można by rzec… gdyby oczywiście mieć na myśli objętość, a nie osiągnięcia… Chociaż i tak… hmm… w wieku zaledwie szesnastu lat trafił pan do Oddziału Uderzeniowego, hmm?
- Rubryka 10C Wykroczenia, pozycja pierwsza.
- Hmm! I, hmm… umiejętności faktycznie ciekawego rodzaju, hmm… Dziś po południu zastrzelił pan podejrzanego, ukradł służbowy samochód oraz zostawił na puskowiu partnerkę, niejaką-
- Jak można ukraść własny służbowy samochód? Mózg ci sierścią porósł, czy jak?
- A jak wyjaśniłby pan zabicie podejrzanego, hmm? W jego klatce piersiowej znaleziono czternaście kul, więc nie nazwie pan tego chyba przypadkiem?
- A co za różnica? Przecież to śerściuch. Wszystkich by was należało wytłuc.
Mężczyzna po raz kolejny spojrzał na Darkenwella znad okularów. Człowiek drapał się po zarośniętym policzku i nie wyglądał nawet na odrobinę zmieszanego.
- Nie gap się, tylko streszczaj, nie mam zamiaru spędzić reszty życia w twoim towarzystwie. Apsik!
- A więc, hmm… użył pan magicznie wzmocnionej broni palnej, co jest, przypominam, niezgodne z prawem…
- Mam, apsik!, zezwolenie.
- Oddział uderzeniowy rozwiązano-
- Ale zezwoleń nie cofnięto, były nadawane indywidualnie i bezwarunkowo-
- Zapewniam pana, że cofnięto.
- A ja zapewniam, że mam to w dupie.
- Do tego hmm… liczne kradzieże, rozboje, zastraszenia, wykroczenia drogowe, jazda po pijanemu, burdy, bójki, morderstwa… byłby z pana niezły sierżant… i pan jest tu hmm… w charakterze pracownika a nie oskarżonego?
- Moje niezwykłe umiejętności w zakresie- pod stalowym spojrzeniem Krzyckiego postanowił nie wciskać kitu – rubryka A2, nazwisko.
Mężczyzna zerknął na formularz. Jego brwi powędrowały jeszcze wyżej niż wcześniej.
- Ach tak, hmmm, to wiele wyjaśnia, tak… Rozumie pan, że swoim dzisiejszym postępowaniem-
- Słyszałem to już tysiące razy, gadaj, czym mam się zająć teraz. Apsik.
- Z racji doświadczenia na wszystkich możliwych stanowiskach obejmie pan, hmm, stanowisko koordynatora nad zespołem do zadań specjalnych… Hmm… zapraszam – wstał i skierował się do sali konferencyjnej, gdzie czekali pilnie przysłuchujący się tej wymianie zdań – ku rozpaczy Darkenwella: jego współpracownicy.
0 Responses

    Obserwatorzy